Nowe pojęcie, licencia menstrual, wprowadził hiszpański rząd w projekcie ustawy, który wyciekł do mediów. To pionierskie w Europie rozwiązanie przewiduje, że w przypadku szczególnie bolesnych miesiączek (a zdaniem Hiszpańskiego Towarzystwa Ginekologiczno-Położniczego doświadcza ich co trzecia kobieta) będzie na wniosek lekarza przysługiwał co miesiąc trzydniowy płatny urlop. Projekt z miejsca wywołał ożywione polemiki, a odmienne stanowiska, jak się okazało, ujawniły się także w ramach lewicowej koalicji (nawiasem: w rządzie Pedro Sáncheza jest 14 kobiet i 8 mężczyzn). To, co dla minister do spraw równości Irene Montero (cytowanej przez „El Pais”) jest rewolucją i końcem „przymusu pracy na silnych środkach przeciwbólowych”, dla minister gospodarki Nadii Calvińo oznacza „stygmatyzację kobiet” i pogorszenie ich sytuacji na rynku pracy. W Japonii i Korei Płd., gdzie obowiązują podobne rozwiązania, z takich dni wolnych korzysta tylko 5–10 proc. kobiet, z obawy, że im to zaszkodzi u pracodawcy. Sytuacja jest odmienna: tam szklany sufit jest szczególnie dotkliwy, a Hiszpania jest liderem zmian, ale obecne korekty socjalne zmierzają ku równości płci, zwłaszcza w opiece nad dziećmi, a nie w manifestowaniu odmienności.
W ferworze argumentów zagubiły się inne proponowane w ustawie rozwiązania dotyczące przerywania ciąży. Miałyby przywrócić wprowadzoną przez poprzedni socjalistyczny rząd Zapatero (a potem wycofaną) zasadę, że już od 16-latek nie będzie wymagana zgoda rodziców na zabieg, a – przy utrzymaniu klauzuli sumienia – każdy publiczny szpital będzie musiał zabezpieczyć stosowną obsługę medyczną. Obecnie 85 proc. zabiegów przerywania ciąży dokonywanych jest w prywatnych klinikach.