Wejście Finlandii i Szwecji do NATO zmieni sytuację Półwyspu Kolskiego, bastionu rosyjskich sił zbrojnych. W niezamarzających portach, w tym w Murmańsku, bazuje Flota Północna, odpowiedzialna za obronę rosyjskich interesów na Atlantyku, szachowanie Europy i zachodniego wybrzeża USA. W kolskich fiordach cumują okręty z napędem atomowym i pociskami międzykontynentalnymi. W okolicy są jedne z największych na świecie magazynów głowic jądrowych i lotniska, z których startują tzw. bombowce strategiczne, maszyny o dużych zasięgach i nośności, przeznaczone do zrzucania bomb jądrowych.
Kola ma silne tradycje militarne. Tędy słano pomoc białym walczącym z bolszewikami, docierały tam konwoje z alianckim wsparciem dla ZSRR, stamtąd wypłynął statek handlowy z rakietami, które odegrały rolę w czasie kryzysu kubańskiego sprzed 50 lat. Putinizm ufa też w przyszłość półwyspu. Ostatnio tamtejszą infrastrukturę wojskową intensywnie rozbudowywano i modernizowano, kierowano unowocześnione typy uzbrojenia. Choć agresja w Ukrainie pokazała, że potencjał rosyjskiej armii bywa przeszacowany, to zachodni analitycy zastanawiają się nad możliwościami m.in. kolskich instalacji radarowych i walki radioelektronicznej. Miałyby pozwalać na monitorowanie ruchu okrętów i samolotów nad całym północnym Atlantykiem oraz – przez zagłuszanie lub zakłócanie choćby sygnału GPS – paraliżować zbliżające się obce jednostki.
Gdy w kwietniu po kilkutygodniowej i tajemniczej nieobecności odnalazł się minister obrony Siergiej Szojgu, ogłosił, że pora na remilitaryzację Koli. Wtedy miał być to jeszcze straszak na Finlandię i Szwecję, które jednak chcą wstępować do NATO. Gdy zostaną przyjęte, Rosja będzie musiała się zmierzyć z Przesmykiem Kolskim, wąskim, za to długim na 700 km gardłem, ciągnącym się wzdłuż fińskiej granicy.