Rząd Tajlandii rozda milion sadzonek marihuany, aby zachęcić do jej uprawiania. Tuż przed startem sezonu turystycznego została ona skreślona z listy narkotyków, a sam wicepremier i minister zdrowia Anutin Charnvirakul ogłosił na Facebooku, że to nowa szansa dla rolnictwa, tajskiego rynku medycznego i turystyki, a wszystko to zilustrował przepisem na curry z kurczaka wzmocnione zielonymi listkami. Teraz marihuanę może hodować każdy, sześć krzaczków na domowe potrzeby, większe uprawy trzeba zgłaszać i rejestrować. Można ją stosować w medycynie od 2018 r., teraz ma dojść gastronomia i wszystko inne, poza jednym: ziela nadal nie można publicznie palić. Choć i tu podobno trwają debaty, czy eksperymentalnie nie dopuścić takiej możliwości w regionach turystycznych: Phuket, Krabi i Koh Samui, razem z legalizacją kasyn.
Tajlandia jest najodważniejsza w całym regionie i chce opanować rosnący lukratywny konopny rynek, a przy okazji odrobić covidowe straty w turystyce. Ma klimat sprzyjający tym uprawom, wiekową tradycję medyczną i doświadczenie z lat 70. i 80., zanim ruszyła, napędzana przez USA, wojna z narkotykami. Przy okazji władze chcą też rozluźnić więzienia, słynące z przepełnienia i brutalności, na początek mają zwolnić 4 tys. osób siedzących „za marihuanę”. Nowe zasady oznaczają w praktyce depenalizację posiadania zioła.