Zawodowy debiut kolektywu bokserów „Pogromcy z Kuby”, jaki odbył się na meksykańskich ringach pod koniec maja, zakończył się ich spektakularnym sukcesem. Wygrali wszystkie sześć walk, w tym pięć przez nokaut.
Kilka miesięcy wcześniej kubańska federacja boksu podpisała umowę z Golden Ring Promotions, meksykańską firmą organizującą walki bokserskie, która otworzyła Kubańczykom drogę do zawodowych ringów. Ostateczną decyzję musiał jednak podjąć rząd Kuby, który zrobił ostrożny krok, dając swoje błogosławieństwo sześciu najlepszym na wyspie bokserom.
Oto oni: Lazaro Alvarez, Arlen Lopez, Julio Cesar La Cruz, Rionel Iglesias, Feliciano Hernandez i Osvel Caballero. Zabrakło Andy’ego Cruza, trzykrotnego mistrza świata i mistrza olimpijskiego z Tokio sprzed dwóch lat, który początkowo miał niekwestionowane miejsce w kolektywie (wrócę do tego później).
Niemal każdy z nich osiągnął wszystko lub prawie wszystko tam, gdzie boksował. Alvarez to trzykrotny mistrz olimpijski i trzykrotny mistrz świata. La Cruz, Lopez i Iglesias – także złoci medaliści na olimpiadach. Hernandez to mistrz świata, a Andy’ego Cruza, który wypadł z kolektywu, niektórzy uważają za najbardziej obiecującego z całej ekipy.
Decyzja władz kubańskich rodziła się przez ostatnie kilka lat. Oficjalnie nie podano jej uzasadnienia – musiałoby ono podważyć ideologiczne zasady i wartości, jakie rewolucyjne władze przypisywały sportowi przez ponad 60 lat, bo aż 80 proc. zysku z tych ostatnich walk trafi do kieszeni bokserów (15 proc. dostaną trenerzy, 5 proc. ludzie z ekipy medycznej).
Nieżyjący przywódca kubańskiej rewolucji Fidel Castro przewraca się w grobie? Niekoniecznie. Castro niejednokrotnie zmieniał politykę w różnych kwestiach, np. związanych z prywatną przedsiębiorczością i zarabianiem pieniędzy.