Zdominowany przez konserwatystów amerykański Sąd Najwyższy odebrał kobietom konstytucyjne prawo do przerywania ciąży. Uchylenie gwarantującego to prawo precedensu Roe v. Wade przywraca stan sprzed 1973 r., kiedy o dopuszczalności aborcji decydowały poszczególne stany. Przewiduje się, że mniej więcej połowa z nich wprowadzi zakazy, od niemal totalnej prohibicji, jak w Teksasie, do restrykcji ograniczających możliwość przeprowadzenia zabiegu do pierwszego trymestru ciąży, z minimalnymi lub żadnymi wyjątkami.
Triumfująca prawica twierdzi, że uchylenie decyzji SN sprzed pół wieku to zwycięstwo demokracji, bo kontrowersyjną kwestię przerywania ciąży przekazano znowu, jak należy, legislaturom stanowym. Kobiety pragnące dokonać zabiegu zrobią to w stanach, gdzie aborcja z pewnością pozostanie legalna, w Nowym Jorku czy Kalifornii. Nie każdego stać jednak będzie na kosztowną podróż, a poza tym antyaborcyjne ustawy na zachodzie i południu przewidują także kary dla osób pomagających ciężarnym, np. w transporcie do innego stanu. Decyzja sądu z 24 czerwca godzi głównie w kobiety biedniejsze, przeważnie Afroamerykanki i Latynoski.
Liberalna Ameryka drży, że na uchyleniu precedensu Roe v. Wade się nie skończy. Religijna prawica zapowiada kampanię na rzecz zakazu aborcji. I sugeruje, że trzeba się teraz zabrać za inne oburzające Amerykanów prawa, np. do antykoncepcji. Z tym będzie trudniej, ale uchylenie Roe v. Wade też zdawało się do niedawna nie do pomyślenia. Decyzja sądu, ignorująca opinię większości, nie odzwierciedla żadnej ewolucji nastrojów w sprawie aborcji. Sondaże wskazują nawet na spadek religijności i wzrost poparcia dla wartości liberalnych. Uchylenie precedensu z 1973 r. jest jedynie wynikiem zachwiania ideologicznej równowagi w Sądzie Najwyższym, gdzie zasiada dziś sześcioro sędziów konserwatywnych i tylko troje liberalnych.