Koniec ukraińskiej obrony na wschodnim brzegu Dońca nie okazał się przełomem dla Rosjan. Tempo ich ofensywy nadal jest ślamazarne, co świadczy o kontrolowanym odwrocie Ukraińców – front w Donbasie przesunął się zaledwie o kilka kilometrów na zachód. Następnym celem Rosjan będą Słowiańsk i Kramatorsk.
Przeszkodą stanie się przynajmniej jedna linia ukraińskiej obrony, ale decydujące ciosy nadal wymieniać będą między sobą artylerzyści. Ostrzeliwane są gęsto zaludnione tereny – w miasteczku między Bachmutem i Kramatorskiem jeden pocisk zniszczył pół czteropiętrowego bloku i zabił 26 osób. Ofensywne wypady grup pancernych i zmechanizowanych są od kilku tygodni rzadkością. Zwłaszcza że Ukraińcy do perfekcji opanowali zrzucanie na rosyjskie czołgi granatów z niewielkich cywilnych dronów. To one na tym etapie wojny zastępują odpalane z zasadzek Javeliny.
Przepychanie frontu sprawia, że Rosjanie czują się pewniej. Pokazują, jak szef ich sztabu generalnego odwiedza komfortowe, wysłane dywanami, stanowisko dowodzenia, choć nie wiadomo, gdzie dokładnie zlokalizowane. W przeciwnym razie o głowę rosyjskiego dowódcy na pewno powalczyłyby wyrzutnie rakiet HIMARS. Strzelać mogą nawet z chwilowego przystanku na drodze, załadunek nowego pakietu sześciu rakiet może się odbyć w szczerym polu.
Specjalnością ukraińskich HIMARS-ów są ostatnio ostrzały składów rosyjskiej amunicji na terenach okupowanych. Ataki są widowiskowe, ale punktowe. Każde uderzenie niewątpliwie podważa morale i osłabia zdolności agresorów, na razie jednak nie przekłada się na odbijanie zajętego terytorium.
Artyleryjskie przygotowanie takiej operacji wymagałoby użycia kilku dywizjonów wyrzutni rakietowych przez przynajmniej kilka dni, z ciągłą dostawą drogiej amunicji. Tymczasem po ostatniej decyzji USA o przekazaniu kolejnych czterech HIMARS-ów Ukraina będzie mieć ledwie 12 wyrzutni kołowych i poniżej 10 gąsienicowych.