A co z resztą kategorii? Skoro rzeźby uznano za wyjątkowe, to dlaczego nie wziąć pod uwagę malarstwa i literatury? A polityka, gospodarka? Plebiscyt trwa. Za pośrednictwem Internetu dotychczas wzięło w nim udział 20 mln uczestników. Kolekcjoner cudów ogłosi ostateczną listę 7 lipca 2007 r.
Lista Herodota
Pierwsze cuda świata spisał Herodot. Przetrwała z nich tylko piramida Cheopsa, czyli grób faraona. Nie ma latarni morskiej z Aleksandrii ani kolosa z Rodos, nie ma mauzoleum Mauzolosa (w siódemce cudów znalazły się aż dwa cmentarze). Po świątyni Artemidy z Efezu pozostały kolumny w bagnie, zniknął Babilon z wiszącymi ogrodami. Podobnie jak świątynia Zeusa.
Jeśli pójdziemy szukać dzisiejszych cudów drogą pomników starożytności, wtedy na miejscu latarni postawić trzeba wieżę telewizyjną z Toronto i najwyższe budynki: z Chicago, Taipei, bliźniacze „kukurydze” z Kuala Lumpur i połowę Szanghaju. Na miejsce grobu Mauzolosa wstawimy najsławniejsze mauzoleum świata Taj Mahal w Agrze (Indie).
Po świątyni Artemidy miejsce zajmują katedra Notre Dame w Paryżu, kościół przerobiony na meczet, później muzeum, Hagia Sophia w Stambule, cerkiew Wasyla Błogosławionego w Moskwie, może też współczesna świątynia bahaistów w Delhi: wycięty w marmurze kwiat lotosu, wielkością i pięknem przypominający Taj Mahal. Są to miejsca na wskroś religijne. Ale ciągną tam wycieczki, a nie pielgrzymki.
Kolos z Rodos, pod którym przepływały statki, to dziś mosty wiszące, a także wiadukt górski Millau nad doliną rzeki Tarn w południowej Francji, którego filary (341 m) wyższe są od wieży Eiffla, a kładka długości 2460 m, po której jeżdżą samochody, biegnie nad chmurami. Ogrody Semiramidy to dziś parki narodowe, oceanaria i planetaria.
Mówiąc o cudach pomijamy samoloty, stacje kosmiczne, komputery, aparaturę medyczną. A właściwie dlaczego? Dlaczego kolej chińska do Tybetu, która odebrała światowy rekord wysokości, należący w poprzednim wieku do kolei Ernesta Malinowskiego w Peru, ma być ważniejsza od tomografu i rezonansu magnetycznego? Z jednej strony decyduje o tym tradycja starożytności bajecznej, z drugiej ma coś do powiedzenia Księga rekordów Guinnessa, bo kolej z koleją można porównać. A z czym porównać sztuczne serce? Z prawdziwym?
Kicz i prawdy ostateczne
Z wodą kojarzą się zarówno cuda (Mojżesza, Chrystusa) jak i katastrofy (na przykład tsunami). Jest to jeden z żywiołów. Najlepiej sobie radzą z nim Holendrzy. Odcięli depresję tamą, osuszają poldery, przy samym morzu rośnie trawa, na której pasą się krowy, co oznacza, że tama nie przecieka, bo trawa nie jest słona. Po tamie jeżdżą samochody i nic jej to nie szkodzi.
Funkcje zbliżone do tamy holenderskiej pełni bulwar Malecón w Hawanie. Oddziela on pełną wściekłych fal, nawiedzaną często przez tajfuny Zatokę Meksykańską od jednego z najpiękniejszych miast świata – Hawany. Długi, pionowy mur opasujący miasto, który jest jednocześnie szosą i chodnikiem, stał się przy okazji falochronem. Olbrzymie masy wody rozbijają się o Malecón, tworząc kilkunastopiętrowe pióropusze, w których mieni się tropikalne słońce: oglądamy na przemian kicz i prawdy ostateczne. Dziś Hawana się sypie, a Malecón trwa. Porównywalnej piękności bulwarem nadmorskim jest tzw. Naszyjnik Królowej w Bombaju i Copacabana w Rio. Ale tam nie ma ani tajfunów, ani fal, więc bulwary nie mają ekstra zasług.
Tamy śródlądowe też bronią przed wodą, wodą z wielkich, długotrwałych deszczów. Wielką tamę Trzech Przełomów na rzece Jangcy Chińczycy ukończyli rok temu, bo rzeka powodowała powodzie, w których ginęły tysiące ludzi i zwierząt. Był to najdroższy projekt budowlany świata – 25 mld dol. Ale żeby można było zacząć budowę, trzeba było wysiedlić ponad półtora miliona osób. Czy wysiedlenie miliona nie powoduje śmierci tysięcy? Oczywiście, że powoduje, ale kto by się tym w Chinach przejmował. Projekt krytykowali geolodzy, historycy, ekolodzy, ekonomiści. Nic to nie dało.
Podobną tamę projektuje się w Indiach na rzece Namada w stanie Maharasztra. Protestują przeciwko temu mieszkańcy wiosek, których woda zalewa, kiedy jest monsun, a kiedy przychodzi susza, umierają z pragnienia. Ale wolą to niż przeprowadzkę nie wiadomo dokąd. W Indiach nie ma przecież piędzi wolnej ziemi. Popiera ich znana pisarka Arundhati Roy („Bóg małych rzeczy”), która napisała płomienny pamflet na koncepcję tamy („The Greater Common Good”). Kpi ze słów premiera Nehru, że „tamy to świątynie nowoczesnych Indii”. Ale ta świątynia nowoczesnych Indii niewątpliwie powstanie, podobnie jak powstała w Chinach, bo dziś wszyscy budują tamy. Światowy przemysł budowy zapór to biznes wart 20 mld dol. rocznie.
W średniowieczu tamy chińskie i indyjskie broniły nie przed wodą, lecz przed najgroźniejszym z żywiołów – tłumami. Były to tamy budowane wzdłuż granic jako mury. Wielki Mur Chiński chronił cesarstwo od północy i zachodu przed Mongołami i Turkami. Wielki mur indyjski, drugi co do wielkości i długości po chińskim, biegnie w Radżastanie i chroni kraj od północnego zachodu. Jest mało znany, bo Indie turystycznie jeszcze się nie przebudziły.
Ingerencja w stosunki między żywiołami kończy się zwykle dla człowieka lub ekosystemu katastrofą. W Holandii się udało, gdzie indziej trzeba cudów, żeby naprawić błędy cudotwórstwa. Tama Asuańska to w dużej mierze zapora polityczna. Miała położyć kres żywiołowi rewolucyjnemu, który ogarnął oficerów Gamala Abdela Nasera w latach 50. Chodziło Zachodowi o utemperowanie radykalnych wojskowych przez finansowaną z pieniędzy Amerykanów pracę u podstaw. Tama (111 m wysokości, 4828 m długości) na Górnym Nilu miała nawadniać ziemie, które od czasów biblijnych były spichlerzem Egiptu. A utopiła Sowietów. ZSRR zaproponował Naserowi przejęcie inwestycji. Moskwa musiała wyłożyć ogromne pieniądze. Budowa się wlokła, Sowieci instalowali bazy, skuteczność ich ekspertów w wojnach bliskowschodnich okazała się zerowa. Egipt stawiał coraz większe żądania finansowe, Moskwa się zbuntowała, prezydent Sadat wyprosił Rosjan i odwrócił sojusze. Tama Asuańska daje prąd i nawadnia dolinę Nilu. Ale zgubiła ryby w jego delcie.
Dużo większa katastrofa – a właściwie apokalipsa ekologiczna – wydarzyła się w Uzbekistanie, gdzie Stalin jako cudotwórca chciał korygować błędy natury. Żeby nawodnić pustynie Uzbekistanu i uprawiać tam bawełnę, odwrócił bieg Amu-darii i Syr-darii. Morze Aralskie z tego powodu prawie wyschło, porty i kutry rybackie stoją na piasku 100 km od brzegu. Przemyśliwa się teraz w Uzbekistanie, żeby dolać wody do Morza, to znaczy kosztem 50 mld dol. odwrócić na 30 lat bieg Wołgi, Obu i Irtysza z niewiadomym skutkiem dla ich opuszczonych na ten czas koryt.
Most: praktyczny symbol
Inny kontakt żywiołów mamy tam, gdzie droga przecina się z rzeką. Ich skrzyżowanie to most. Kiedy w 1915 r. w USA jeździło po drogach już 2,5 mln samochodów, stało się jasne, że pojazd ten wymusi cuda wiszące nad wielkimi rzekami i jeziorami.
Wykształcony we Francji Charles Ellet budując most nad Niagarą zatrudnił chłopca, który bawił się latawcem. Latawiec uwiązany do cienkiej struny przeprawił się górą na drugi brzeg, gdzie struna została zamocowana. Ellet przesuwał po niej coraz grubsze struny, aż uzyskał linę nośną, na której mógł zawieszać kolejne elementy mostu. Był to most dla pieszych.
W mostach podziwiamy nie tyle użyteczność, ile ich piękno. Pod tym względem Złote Wrota w San Francisco nie mają sobie równych. Golden Gate to zatoka i most ułożony z dwóch odcinków – nad wodami Pacyfiku i nad samą zatoką. Oddano je do użytku w maju 1937 r. po czterech latach budowy. Kosztowały 27 mln ówczesnych dolarów. Koszty zwróciły się w 1971 r. Każda z lin ma 93 cm średnicy! Okres eksploatacji obliczono na 200 lat. Budowa wymagała walki z właścicielami promów. Przez 30 lat był to najdłuższy most wiszący świata (2700 m i 1280 m między wieżami). Wytrzymał trzęsienia ziemi, które w Kalifornii burzą różne konstrukcje podobnego typu, na przykład wiadukty w Los Angeles. Ma być wzmocniony do poziomu odporności na wstrząsy o sile 8 stopni w skali Richtera. Jest ciągle najbardziej znanym wśród sławnych mostów świata. Najczęściej gra w filmach, choć nie dostał jeszcze takiej roli, jak most na rzece Kwai. Jest także najczęściej fotografowanym mostem. Ale kryje też w sobie mrok: skoczyło z niego 1200 samobójców.
Most w niezwykłym mieście musi być niezwykły, jeśli jednak cuda mierzyć metrem, to najdłuższy most świata, łączący przedmieścia Nowego Orleanu z Mandeville, lekko uszkodzony przez huragan Katrina, mierzy 38,4 km!
Rów pełen szkieletów
Kanały... Tylko jeden uważany jest za ósmy cud świata: to Kanał Panamski. Konstruktor najsłynniejszych kanałów Ferdynand de Lesseps, na którego cześć po wybudowaniu Kanału Sueskiego powstała „Aida” i dla którego śluzy projektował Eiffel, przeżył w Panamie u szczytu kariery klęskę życia. Jego firma splajtowała, budowę dokończyli Amerykanie.
Kanał w Panamie jest wielkim rowem pełnym szkieletów. Cud panamski kosztował tyle co 267 Kanałów Sueskich lub 850 Kanałów Kilońskich. Jest piękny, prowadzi przez tropikalną dżunglę i wielkie jezioro Gatun, które razem tworzą rezerwat przyrody, pełen rzadko występujących zwierząt, na przykład leniwca. Łączy Atlantyk z Pacyfikiem, których poziomy u obu wybrzeży Panamy różnią się o 8 metrów. Jest dziś już za wąski i za płytki – mogą nim przechodzić jedynie statki o wyporności do 6 tys. ton. Został przez Panamę przejęty od USA w 2000 r. na mocy traktatu Torrijos-Carter i będzie poszerzany. Ale nie jest już objazdowym skrótem z Nowego Jorku do San Francisco. Samoloty, pociągi i ciężarówki radzą sobie z transportem najważniejszych towarów w poprzek kontynentu szybciej.
Sztuczne palmy
Eurotunel to najodważniejsza budowla podwodna, jaką dotychczas zrealizowano. Przebiega pod kanałem La Manche trzema strumieniami na głębokości 40 m. Ma długość 50 km. Dwa strumienie służą komunikacji, trzeci jest awaryjny. Eurotunelem kursują pociągi do przewozów samochodów (160 km/h) oraz ekspresy pasażerskie (300 km/h). Przejazd od terminalu do terminalu zajmuje 35 min.
Jeśli jednak tunele są cudami, to Norwegia i Szwajcaria stoją na jednej wielkiej sieci cudów, ponieważ bez tuneli nie byłoby tam komunikacji drogowej. Ale inne, nowsze cuda przykuwają uwagę. Na Morzu Norweskim mamy mnóstwo platform do wiercenia pod dnem morza. Są to niezatapialne i niewywrotne konstrukcje, na których dwutygodniowa zmiana pracuje dzień i noc, jak w małym miasteczku. Platforma ma na sobie lądowisko helikopterowe, czasami pilnowana jest od zewnątrz przez szybkie łodzie patrolowe. Życie na niej toczy się jak na statku, który popłynął w daleki rejs.
Wreszcie ani most, ani tunel, lecz sztuczna Wyspa Palmowa w Dubaju, będąca w sumie trzema największymi sztucznymi wyspami na świecie: Palma Jumeirah, Palma Jebel Ali i Palma Deira. Jest ostatnim cudem mody. Usypywanie rozpoczęto sześć lat temu, budowa potrwa jeszcze z dziesięć lat. Ma w sumie 600 km linii brzegowej. Posiadłości na wyspie kupują gwiazdy – na przykład David Beckham.
Świątynie wysokości
Początkowo wysokie bywały tylko świątynie: zwłaszcza katedry gotyckie. Jeśli cuda znowu mierzyć metrem, to nie nadążymy za wyścigiem drapaczy nieba. Najpierw najwyższe budowano w Nowym Jorku, bo było mało miejsca. Sowieci podpatrzyli architekturę w Chicago i nastawiali pałaców kultury w Moskwie, a i nas obdarowali, chociaż do wyboru było metro. W USA najwyższym budynkiem jest ukończona w 1973 r. Wieża Sears – 527 m (do dachu 442 m) – w centrum Chicago. Ze stali zużytej na jej budowę można by wyprodukować 52 tys. samochodów.
Od podobnych budynków zaroiło się na Wschodzie: Hongkong, Szanghaj, Tajwan. Najwyższy w tej chwili budynek stoi w Tai-pei, bo szło o to, żeby pobić Chińczyków kontynentalnych. Wszystko w rejonach sejsmicznych. Najwyższa w Chinach szanghajska Wieża Jin Mao ma 83-metrowe fundamenty. Kosztowała 400 mln dol. Konkurencyjna wieża tajwańska ma 101 pięter, 509 m wysokości i konstrukcję wzorowaną na bambusie. Ma najszybsze windy świata (60 km/h).
Najwyższym budynkiem globu pozostaje ciągle kanadyjska wieża telewizyjna, ukończona ćwierć wieku temu. Na szczycie ma 102-metrowy maszt, w środku najdłuższe schody świata: 2579 m. Rocznie odwiedza ją 2 mln zwiedzających.
Popatrzmy, czy w parterowej zabudowie nie ma czegoś piękniejszego.
Projektant Sydney Opera House, duński architekt Jorn Utson, mocował się z zamówieniem na kształt, który będzie przypominał flotyllę jachtów wpływających do portu. Nic mu nie wychodziło i ze złości pociął wielkiego arbuza, a potem kawałki rozrzucił po stole. Kiedy wrócił po godzinie – oniemiał. Elementy ułożyły się w kompozycję, którą wystarczyło pomalować na biało, żeby otrzymać żądany projekt. Cóż z tego, nie poradził sobie z akustyką i projekt dokończył już ktoś inny. Opera jest do dziś jednym z najpiękniejszych budynków świata. Nie pokonali Duńczyka ani twórca Brasilii, Oscar Niemeyer, ani Fin Alvar Alto.
Śladem Duńczyka poszli twórcy najwyższego hotelu na świecie Burj Al Arab (321 m), którego gmach przypomina żagiel. Cena doby w najtańszym apartamencie (pokoi tam nie ma) wynosi 1,3 tys. dol.
Cuda pierwotne urzekały pięknem. Utylitarny ich charakter – poza latarnią morską w Aleksandrii i świątynią Zeusa – był najmniej ważny. Cóż bowiem za pożytek i dla ilu osób z ogrodów Semiramidy? Dzisiejsze cuda – odwrotnie – mogą być brzydkie, ale muszą być wiekopomnymi wynalazkami lub przynajmniej kamieniami milowymi w rozwoju swoich dziedzin, jak Centrum Pompidou lub „Łuk Triumfalny” w dzielnicy La Defence. Poprzedza je na razie na liście wieża Eiffla, uznana kiedyś przez paryżan za pomnik brzydoty. Gusty albo kryteria zmieniły się na tyle, że dziś Paryża nie można sobie wyobrazić bez tej konstrukcji.
Współpraca: Bartłomiej Serafinowicz