Muzykant kontra wojak
Czesi głosują: muzykant czy wojak? To kluczowe wybory, a Babiš nie ma skrupułów
Druga tura wyborów prezydenckich już w najbliższy weekend. Czesi będą wybierać między byłym premierem Andrejem Babišem i emerytowanym generałem Petrem Pavlem. Obaj od lat są obecni w przestrzeni publicznej. Pierwszy z nich to postkomunistyczny oligarcha, jeden z najbogatszych ludzi w kraju. Populista, który robi interesy głównie na Zachodzie, ale i na Wschodzie ma jakieś tajemnicze powiązania. Drugi to najwybitniejszy współczesny czeski wojskowy, w latach 2015–18 szef Komitetu Wojskowego NATO.
W tych bardzo różnych osobowościach odbija się fundamentalny i wciąż powracający, w swojej genezie postkomunistyczny, podział społeczny w Czechach: na „narodowców” oraz „okcydentalistów”. I wygląda na to, że obecne wybory prezydenckie ten podział jeszcze mocniej zacementują, nie dając żadnej ze stron jednoznacznego zwycięstwa.
68-letni Babiš jeszcze niedawno kierował gabinetem mniejszościowym, co było możliwe tylko dzięki nieustannemu wsparciu, które otrzymywał od ekstremistów z prawicy i lewicy (nacjonalistów i komunistów). Pomagało i to, że świetnie rozumiał się z ustępującym prezydentem Milošem Zemanem – promoskiewskim populistą, który już kilka lat temu otwarcie namawiał Zachód do uznania aneksji Krymu przez Rosję.
Czeski Berlusconi
Prezydent w czeskim systemie politycznym nie ma zbyt silnej pozycji. Posiada co prawda prawo weta i amnestii, przede wszystkim jednak pełni funkcję reprezentacyjną. Największym jego atutem jest nominowanie premiera – bez jego zgody nawet większość parlamentarna może mieć problemy z utworzeniem rządu. W tym względzie Babiš i Zeman stanowili zgrany tandem. Zręcznie pacyfikowali podzieloną opozycję i media, które Babiš albo nieoficjalnie sobie podporządkowywał, albo po prostu kupował, zamieniając normalne gazety w tuby propagandowe.