Pracowakacje
Cyfrowi nomadzi: pracownicy bez stałego adresu. Stają się kłopotem, choć kto by tak nie chciał
Stacjonarna reszta może tylko zazdrościć. Wystarczy, że porówna styl swojej pracy i odpoczynku z wyzwoleniem cyfrowych koczowników. Zwykły, osiadły człowiek pracę ma taką, jaką ma. Na wakacje jedzie po wyszarpaniu urlopu, zazwyczaj w czasach przerw od nauki szkolnej. Wypoczywa masowo, w towarzystwie rozwrzeszczanego tłumu jemu podobnych, też skazanych na spocone kolejki i ścisk sezonu wysokiego, takie ceny i rachunki, regulowane za ciężko pożyczone lub zaharowane pieniądze.
A nomada? Pewnie właśnie gryzie tacos gdzieś w Meksyku. Za miesiąc przerzuci się na kawkę w Amsterdamie. Za pół roku wysączy drinka pod palmą na plaży w Tajlandii. Owszem, też zdalnie pracuje, może nawet często się męczy, jednak z punktu widzenia koczownika praca jest sensowna, samorozwojowa, wykonana z własnej woli, bez dyktanda grafików i szefów. No i po fajrancie przychodzi czas na relaks najwyższej próby. Z ręką na sercu – kto by tak nie chciał?
W 2015 r. bloger Pieter Levels – twórca Nomad List, jednej ze stron obsługujących nomadyczny świat – przedstawił wizję, według której w 2035 r. aż miliard ludzi osiągnie koczowniczy status. Twierdził, że dojście do miliarda będzie możliwe, jeśli utrzymają się ówczesne trendy w zwiększaniu się liczby freelancerów, internet przyspieszy, nadal będzie spadać zainteresowanie zawieraniem małżeństw i idąca z tym w parze mniejsza ochota do nabywania nieruchomości. Levels przewidywał, że dojdzie też do rewolucji w transporcie i znacznego skrócenia czasu podróży. Nie przewidział pandemii, która spowodowała wręcz eksplozję pracy zdalnej, która w wielu firmach, całych branżach stała się wręcz standardem.
Część założeń Levelsa się spełniła, choć do miliarda daleko. Póki co nomadów ma być na świecie kilkadziesiąt milionów, połowa w Stanach Zjednoczonych.