Erdoğan aż po grób
Erdoğan aż po grób. Turcję czeka teraz ostre zderzenie z rzeczywistością
Jedynym dziś zwycięzcą jest Turcja – powiedział Recep Tayyip Erdoğan w niedzielę wieczorem, ogłaszając swój triumf w drugiej turze wyborów prezydenckich. Pokonał w niej kandydata zjednoczonej opozycji Kemala Kılıçdaroğlu w stosunku 52 do 48. Tym samym wkrótce rozpocznie trzecią, i być może nie ostatnią, 5-letnią kadencję. Szczególnie że jego rywal, krytykowany za nijakość przez część opozycji, nie zamierza się poddawać, co w powyborczą noc wywołało wewnętrzne starcia opozycyjnych wyborców.
Kılıçdaroğlu w ostatniej chwili próbował przyciągnąć do siebie część nacjonalistycznych wyborców, rezygnując z optymistycznych zapewnień, że w Turcji „w końcu przyjdzie wiosna”, na rzecz zapowiedzi wyrzucenia z kraju syryjskich migrantów i atakowania Kurdów. A było o co walczyć, bo elektorat wyraźnie skręcił w prawą stronę i do zagospodarowania była choćby część głosów oddanych w pierwszej turze na nacjonalistycznego kandydata Sinana Oğana (5,2 proc.) – ten jednak przed drugą turą poparł Erdoğana. Ostatecznie Kılıçdaroğlu zmniejszył dystans do prezydenta (w liczbach bezwzględnych z 2,5 mln różnicy do 2,3 mln), ale to nie wystarczyło.
Kılıçdaroğlu wybrał po prostu dyscyplinę, w której nie mógł wygrać z Erdoğanem. Przed dogrywką urzędujący prezydent już wprost mówił o opozycji jako o „terrorystach” i zapowiedział, że dopóki rządzi, lider najważniejszej partii kurdyjskiej HDP, skazany w absurdalnym procesie Selahattin Demirtaş, nie wyjdzie z więzienia. W powyborczym przemówieniu zaatakował też zagraniczne media, które ponoć chciały go obalić. Krok dalej w wieczór wyborczy poszedł jego lojalny minister spraw wewnętrznych Süleyman Soylu: „Będziecie mogli nazwać nas tchórzami, jeśli w ciągu pięciu lat nie wyrzucimy z kraju wszystkich sprawiających kłopoty, w tym amerykańskich żołnierzy”.