Świat

Francja. Prawie wszyscy wygrali wybory

Wyniki drugiej tury wyborów parlamentarnych we Francji potwierdziły tendencje sprzed tygodnia, lecz dały pełnej satysfakcji Nicolasowi Sarkozy'emu. Prawica prezydencka (Unia na Rzecz Ruchu Ludowego i nowo utworzona partia centroprawicowa Nowe Centrum) odniosły umiarkowane zwycięstwo - 330-345 miejsc w parlamencie na 577, podczas gdy Sarkozy liczył na 400. Nowy prezydent cieszy się jednak absolutną większością parlamentarną.


Niezależnie od rachub bezwzględna przewaga posłów większości prezydenckiej w Parlamencie ułatwi przeprowadzenie dogłębnych reform i umożliwi zapowiadaną w wyborach prezydenckich politykę przełomu. Sarkozy obiecał wyciągnąć Francję z marazmu i wprowadzić ją na nowe tory. Teraz ma w ręku wszystkie polityczne narzędzia niezbędne do realizacji tych planów. Co ważne, nie ma on nieproporcjonalnej przewagi, której spodziewano się po pierwszej turze, a która mogłaby utrudniać mu rządy. Równowaga została zachowana, a to świetna wiadomość dla francuskiej demokracji.

Prawica ukształtowana od nowa przez Sarkozy'ego ma jedną nową i bardzo ważną cechę - jest nowoczesna, na wzór nowoczesnej lewicy utworzonej w Wielkiej Brytanii przez Tony'ego Blaira. Właśnie ta świeżość sarkozyzmu daje prezydentowi tak wielkie poparcie i kredyt zaufania Francuzów. Nie dziwi więc, ze sympatyzujący z Blairem, pomimo różnic ideologicznych, Sarkozy widziałby go na stanowisku pierwszego prezydenta Unii Europejskiej. Między innymi ten właśnie pomysł jest symbolem otwartości i nowoczesności Sarkozy'ego.

Zrównoważony sukces prawicy jest tym bardziej znaczący, że większościowa ordynacja wyborcza stawia kandydatom poprzeczkę bardzo wysoko. W pierwszej turze muszą oni zaznaczyć własną indywidualność i zdobyć nie mniej niż 12,5 proc. głosów, a w praktyce około 25 proc. - by znaleźć się w drugiej turze. Po czym trzeba wykazać się zdolnością ściągania elektoratu niedawnych przeciwników, co nie jest łatwą sztuką. Właśnie ta ordynacja dała prawicy większość zrównoważoną.

Skłócona wewnętrznie Partia Socjalistyczna (symbolem sytuacji jest rozwód Ségolène Royal i François Hollanda - szefa PS i zapowiadana bitwa miedzy nimi o przywództwo w partii) wyszła z wyborczego maratonu poobijana, lecz paradoksalnie również zwycięska - oczywiście na miarę oczekiwań (ponad 200 miejsc w parlamencie w porównaniu ze 149 przez ostatnie 5 lat).

Reklama