Dziwna wojna Prigożyna
Dziwna wojna Prigożyna. W Rosji zebrał oklaski. Teraz kolej na Putina
Gdy Prigożyn ogłaszał w piątek wieczorem „marsz sprawiedliwości”, duża część jego najemników była jeszcze w obozie polowym w Donbasie. Nie minęły 24 godziny, kiedy ich awangarda zameldowała się w obwodzie moskiewskim. A to oznacza, że wojskowa kolumna (ciężarówki, ciągniki z czołgami, haubice, wyrzutnie rakiet, transportery opancerzone) zrobiły kilkusetkilometrową trasę. Nie była to wycieczka z przerwami na tankowanie. Po drodze trzeba było rozbrajać pograniczników. Zająć milionowy Rostów nad Donem (a w nim sztab Południowej Grupy Wojsk i lotnisko). Przejść przez Woroneż (także ponad milion mieszkańców). W dodatku najemnicy kilka razy wchodzili w potyczki z rosyjskimi siłami powietrznymi. A także rozbijali zapory składające się głównie z ciężarówek, które na trasie M4 ustawiała policja.
Wojska Wagnera poruszały się tak szybko, że zaczęły się pojawiać pytania, czy usiłowano je na serio zatrzymać.
Film. Wszystko zaczęło się od filmiku na kanale Jewgienija Prigożyna w Telegramie (to jego ulubiony sposób komunikowania się ze światem). Widać na nim skutki ostrzału ukrytego w lesie obozowiska. Połamane drzewa, ciało w mundurze, płomienie. Kilka minut później pojawiło się oświadczenie samego Prigożyna, że wojska rosyjskiego ministerstwa obrony zbombardowały kwaterę Grupy Wagnera: „Zginęło dużo naszych. Następny ruch należy do nas”.
Następnym ruchem było ogłoszenie, że 25 tys. najemników zaczyna marsz na Rostów nad Donem, a potem na Moskwę. Cele? Chcą, by wydać im ministra obrony Siergieja Szojgu i naczelnika sztabu generalnego generała armii Walerija Gierasimowa. To oni mieli odpowiadać za atak na wagnerowców. Chcą także zakończyć z panującym w Rosji bezprawiem. Żadnego innego programu politycznego nie było. „Proszę zachować spokój, pozostać w domach.