Drugie pchnięcie Ukrainy
Drugie pchnięcie Ukrainy. Marsz ku morzu zajmie wiele miesięcy. Co poszło nie tak?
Po kilku tygodniach zastoju ukraińska ofensywa w obwodzie zaporoskim i donieckim znów ruszyła. Tak jak przy pierwszym pchnięciu na początku czerwca postępy liczy się w pojedynczych kilometrach, w sumie ukraińskie wojska na dwóch kierunkach wbiły się na ponad 10 km w linie obronne Rosjan. Kierunki natarcia bez zmian: znad wielkiego zakola Dniepru pod Orichiwe na Tokmak i przypuszczalnie Melitopol oraz z Wielikiej Nowosyłki na Bilmak i dalej na portowy Berdiańsk. Przecięcie lądowego korytarza z Rosji na Krym pozostaje strategicznym celem tej fazy wojny. Jeśli Ukraina utrzyma i powiększy zdobycze z ostatnich dni, będzie o krok, a może dwa, bliżej Morza Azowskiego. Dziś wciąż ma do pokonania 80–90 km, a walki są ciężkie. Choć ten drugi krok wydaje się większy, marsz ku morzu w tym tempie zajmie wiele miesięcy.
Analitycy zaczynają się głowić, co poszło nie tak ze szkoleniem, dostawami sprzętu i zaopatrzeniem amunicyjnym. Dochodzą do wniosku, że wszystkiego było i wciąż jest za mało: broni, pocisków, czasu na szkolenie. Obecny etap wojny dowodzi, że bez nalotów bombowców i osłabiania wroga na inne sposoby odbijanie zaminowanego i przez rok przygotowywanego do obrony terenu siłami wojsk lądowych to niewyobrażalnie trudne zadanie. Zanim Ukraina pójdzie krok dalej, zapewne znowu stanie. Dlatego wracają rozważania o zawieszeniu broni: na łamach „Foreign Affairs” trwa debata, czy ta wojna jest do wygrania i jak ma wyglądać rozejm, podczas gdy byli amerykańscy dyplomaci – prawdopodobnie w porozumieniu z czynnymi – odbywają sekretne rozmowy z Siergiejem Ławrowem. Wizje rozmów pokojowych wiązane są z zapowiadanym na koniec tygodnia spotkaniem krajów Globalnego Południa w saudyjskiej Dżuddzie, jak i z rozmowami Erdoğan–Putin jeszcze w sierpniu.