Żal czy nie żal?
Żal czy nie żal? Dzikie konie zadeptują przyrodę w Australii
Australijczycy spierają się o brumbies. To zdziczałe konie, dalecy krewni tych, które sprowadzili Anglicy w 1788 r., kiedy zaczęli kolonizować wyspę. A ponieważ konie nie miały naturalnych wrogów, zaczęło ich szybko przybywać. Teraz ich wrogiem stał się człowiek, a konkretnie rząd Nowej Południowej Walii oraz naukowcy opiekujący się obejmującym Alpy Australijskie Parkiem Narodowym Kościuszki, prawdziwym klejnotem w koronie. Dzikie konie są tu tak liczne, że zadeptują przyrodę, zagrażając przetrwaniu wrażliwych ekosystemów i unikalnej fauny. Władze, po długich debatach, wspierane autorytetem 64 czołowych ludzi nauki, z prezesem Australijskiej Akademii Nauk Johnem Shine’em na czele, podjęły decyzję o drastycznym zmniejszeniu stada, do 3 tys. sztuk w 2027 r., poprzez odstrzał z helikopterów ponad 10 tys. koni. Można się domyślać, jak tę decyzję przyjęli obrońcy zwierząt z porozumienia organizacji przeciwnych zabijaniu koni (ABA) na czele.
Konie brumbies, obrazujące wolność i bezkresność odludzia oraz trud pionierów, to ważny element australijskiej mitologii, obecne są w literaturze i tęsknych balladach, na banknotach i w nazwach drużyn sportowych. Znamienne, że proporcje zwolenników i przeciwników tej drastycznej decyzji, 70 do 30 proc., pokrywają się z podziałem ludności miasto – wieś, teren. A miasto nie rozumie wsi, to wiadomo. Ale też w tę debatę wkroczył inny, bardzo gorący dzisiaj wątek powrotu do korzeni, poszukiwania tożsamości i obalania mitu, że kolonizatorzy zastali pusty kontynent. Jak to się stało, że pierwsi mieszkańcy potrafili zachować w równowadze wszystko to, co w trzy stulecia przybysze do tego stopnia zniszczyli. Czy to nie był najgroźniejszy gatunek inwazyjny?