W wieku 100 lat zmarł papież geopolityki, sterujący amerykańską dyplomacją wedle zasad Realpolitik w latach 60. i 70., kiedy był doradcą ds. bezpieczeństwa narodowego i sekretarzem stanu w ekipach Richarda Nixona i Geralda Forda.
Henry’emu Kissingerowi Ameryka zawdzięcza wynegocjowanie zakończenia wojny w Wietnamie, mistrzowską realizację wymyślonej przez Nixona strategii wygrania Chin przeciwko ZSRR i przygotowanie gruntu pod historyczny układ pokojowy między Izraelem a Egiptem. Ale także poparcie dla wojskowych obalających w Chile prezydenta Allende i dla innych prawicowych puczystów, bo uważał, że dla zwycięstwa USA nad popieraną przez Moskwę światową lewicą można poświęcić prawa człowieka, a nawet życie tysięcy ludzi tęskniących za sprawiedliwością. Rujnowało to autoportret Ameryki jako „imperium dobra”.
Po odejściu z rządu w 1977 r. nie przestawał wpływać na myślenie waszyngtońskich architektów polityki zagranicznej, głównie republikańskich, doradzając prezydentom, pisząc artykuły i wypowiadając się w telewizji. Ten rozdział jego biografii jest równie kontrowersyjny. Po zwycięstwie Trumpa w 2016 r. powiedział, że nowy prezydent „jest fenomenem, jakiego inne kraje dotąd nie widziały” i „ma szanse przejść do historii jako prezydent o niemałym znaczeniu”.
Zgodnie ze swą filozofią, że pokój może zapewnić tylko równowaga sił między mocarstwami, długo nie popierał rozszerzenia NATO na wschód, obawiał się drażnienia rosyjskiego niedźwiedzia i odradzał sojuszowi przyjęcie Ukrainy, twierdząc, że powinna pozostać pomostem między Wschodem a Zachodem. Kiedy Rosja napadła na nią w lutym 2022 r., sugerował, że to poniekąd „wojna domowa” i zalecał Kijowowi rozmowy z Moskwą, z sugestią pogodzenia się z utratą Krymu.