Jemeńska blokada
Huti obsadzili wybrzeże Morza Czerwonego. Nie są to czcze groźby
Nie przepłynie żaden statek zmierzający do Izraela, dopóki Gaza nie dostanie niezbędnych leków i żywności – taką deklarację w sobotę złożył rzecznik Huti, popieranego przez Iran ugrupowania partyzanckiego, które kontroluje niemal cały zachodni Jemen wraz ze stolicą w Sanie.
Nie są to czcze groźby, bo Huti obsadzili południowo-wschodnie wybrzeże Morza Czerwonego w pobliżu Bramy Łez, czyli cieśniny łączącej to morze z Oceanem Indyjskim. I od kilku tygodni atakują oraz zatrzymują jednostki powiązane armatorsko z Izraelem. Od początku grudnia zatrzymali już trzy statki handlowe, co wywołało interwencję amerykańskiej marynarki wojennej. Amerykanie zaangażowali się nie tylko ze względu na Izrael, ale także z powodu kluczowej roli, jaką Morze Czerwone odgrywa w transporcie ropy naftowej z Zatoki Perskiej na najważniejsze rynki światowe.
Huti doskonale zdają sobie z tego sprawę. Ich historia sięga lat 90., gdy pojawili się jako jedna ze stron wojny domowej, która wybuchła wkrótce po zjednoczeniu Jemenu. Po wielu zwrotach akcji Huti zajęli Sanę w 2014 r., co wywołało interwencję Arabii Saudyjskiej. Dla Saudyjczyków, uważających się za patronów islamu sunnickiego, szyicki Jemen zawsze stanowił zagrożenie. Sytuacja zrobiła się naprawdę poważna, gdy Huti dostali wsparcie od Iranu, który widzi w jemeńskich partyzantach nie tylko braci szyitów, ale również część swojej „Osi Oporu”, wraz z Hezbollahem i Hamasem. Interwencja Saudyjczyków w Jemenie tylko wzmocniła Huti, którzy już regularnie zaczęli ostrzeliwać rakietami terytorium sąsiada.
Od wybuchu kryzysu w Gazie Huti ostrzeliwują również południowy Izrael, choć ich proste rakiety są przechwytywane przez izraelski system obrony. Inaczej wygląda sytuacja ze statkami – nawet jeśli Huti nie będą w stanie ich zatrzymać, to już samo zastraszenie armatorów sprawi, że wiele jednostek zrezygnuje z żeglugi przez Morze Czerwone, co może zdestabilizować sytuację na rynkach ropy.