Grad rakiet, fala niepewności
Grad rakiet, fala niepewności. Ukraina zaciska zęby i odgryza się, jak może
Były takie noce i poranki, gdy w salwie leciało grubo ponad sto pocisków. Przeważały szahidy, zwane w Ukrainie „motorynkami”, z którymi obrońcy łatwo sobie radzą – zestrzeliwane są prawie wszystkie. Dużo groźniejsze i coraz częstsze są jednak kombinowane, falowe uderzenia rakiet, pocisków manewrujących, przerobionych pocisków przeciwlotniczych i dronów. Wolniejsze i lepiej widoczne bezzałogowce uruchamiają system przeciwlotniczy, a gdy odzywa się obrona powietrzna, jej pozycje namierza broń trudniejsza do zestrzelenia. Zaciekła gra toczy się o trafienie wyrzutni Patriot. Polują na nie rosyjskie kindżały – superszybkie pociski zrzucane przez superszybkie myśliwce – i balistyczne iskandery, a także ich północnokoreańskie kopie, po raz pierwszy użyte w boju. Nie wszystko da się strącić, więc w miastach znowu giną ludzie, wysiada prąd, nie działa ogrzewanie.
Każdy pocisk wystrzelony z Patriota to miliony dolarów, te z innych zachodnich systemów obronnych to kilkaset tysięcy. Koszty pokrywają zachodni donatorzy, ale Ukraina z kosztami też musi się liczyć, skoro ma sygnały, że z utrzymaniem wsparcia na dotychczasowym poziomie może być problem. Po raz pierwszy otwarcie mówił o tym rzecznik amerykańskiego departamentu stanu Matthew Miller, który przyznał w ubiegłym tygodniu, że pomoc dalej będzie, choć nie na taką skalę jak w dwóch pierwszych latach wojny. Celem Waszyngtonu ma być to, by Ukraina stanęła na własne nogi pod względem wojskowym, bo o samowystarczalności ekonomicznej nie ma co mówić. Na razie jednak nawet fundusze na broń zostały przez Kongres faktycznie wstrzymane i nie ma gwarancji, kiedy ponownie ruszą. Ameryka nie cofnęła przyrzeczenia, że będzie Ukrainie pomagać „tak długo jak trzeba”, ale w praktyce zrobiła krok wstecz, bo bez amerykańskich dostaw zabraknie nie tylko amunicji artyleryjskiej, ale przede wszystkim tej przeciwlotniczej – najcenniejszej i najdroższej.