Przepraszamy za zamieszki
Ekwador: jak oaza spokoju stała się jednym z najgroźniejszych krajów na świecie
Pewnego styczniowego popołudnia zamaskowani i uzbrojeni „żołnierze” jednego z gangów weszli do studia telewizyjnego w Guayaquil. Na wizji wzięli zakładników. A potem na ich polecenie inni pracownicy stacji wezwali policję. Dwie godziny później funkcjonariusze uwolnili pojmanych i zatrzymali – bez jednego wystrzału – 13 gangsterów.
Do dziś nie wiadomo, co się właściwie stało. Co chcieli osiągnąć, skoro dwie godziny później poddali się bez walki? Od początku była to samobójcza misja – ze studia nie było drogi ucieczki (taką uwagą dzieli się ze mną korespondent „El Pais”). Czy gangsterzy wysłali w ten sposób jakąś wiadomość? Jeśli tak, to komu – dziennikarzom, innym gangom, rządowi? I co ona miała znaczyć?
Według plotki krążącej w 2,5-milionowym Guayaquil, szef jednego z gangów zasadził się na pewnego dziennikarza, który w tejże stacji domagał się twardej polityki wobec gangów – i chciał dokonać na nim przykładnej egzekucji na oczach widzów. Ale dziennikarza akurat nie było w budynku. Aż tak marne rozeznanie, tak nieporadne przygotowanie akcji?
Atak na stację TV był kulminacją kilkudniowej fali napaści w ośmiu miastach. Najmocniej gangi uderzyły właśnie w Guayaquil: prócz wzięcia zakładników na wizji, próbowały zająć jeden z uniwersytetów i szpital. W Quito, Guayaquil i Mancie doszło do plądrowania centrów handlowych. Na wszelki wypadek ewakuowano urzędników z pałacu prezydenckiego. Równocześnie więźniowie z największych gangów przejęli sześć zakładów karnych w kraju, biorąc jako zakładników funkcjonariuszy penitencjarnych.
A wszystko to działo się tuż po spektakularnych ucieczkach z dwóch więzień. Jednej dokonał niejaki Fabricio Colón Pico, ważna postać kartelu Los Lobos, oskarżony o zamiar zamordowania prokuratorki generalnej, która badała powiązania świata polityki i karteli.