Front się kruszy
Front w Ukrainie się kruszy. Czy Rosjanie wpadną w krwawą pułapkę?
Na zakład spadło kilkanaście pocisków, zabezpieczenia okazały się za słabe. Na apel o nowe systemy obrony powietrznej pierwsi odpowiedzieli Niemcy, ale pojedynczy zestaw Patriot nie obroni rozsianych po kraju bloków energetycznych. Firma Centrenergo, do której należała zbombardowana elektrownia, straciła wcześniej inne, pod Charkowem i w Donbasie. W tym samym czasie rosyjskie pociski spadły ponownie na największą hydroelektrownię pod Zaporożem. Kolejny pożar, nowe uszkodzenia, ale tama wciąż trzyma, a generatory pracują. Energetyczny front przez minione dwa lata trzymał się nadspodziewanie mocno, teraz zaczyna się chwiać. Już po marcowej fali bombardowań przedstawiciele odpowiedzialnej za większość elektrowni cieplnych firmy biznesowego oligarchy Rinata Achmetowa mówili o 80-proc. ubytku zdolności wytwarzania. Ukraina utrzymuje pracę trzech elektrowni jądrowych (największa zaporoska jest wyłączona i pod okupacją), wytwarza prąd ze słońca i wiatru, sporo też importuje – dzięki temu system wciąż działa. Ale szef resortu energetyki ostrzega przed wyłączeniami.
Front w Donbasie też się kruszy. Krasnohoriwka, Toneńkie – to kolejne miejscowości zajęte w powolnym marszu Rosjan na zachód. Na celowniku Kremla ma być jednak Charków, drugie co do wielkości miasto Ukrainy, leżące zaledwie 30 km od granicy, ale skutecznie obronione na początku inwazji. O tym, że Rosja przygotowuje ofensywę na tym kierunku, słychać kolejny raz, choć na razie marszu żadnej wielkiej armii nie widać – Rosjanie nacierają 100 km dalej na wschód. Dla Putina Charków mógłby być jednak namiastką Kijowa, może przyszłą stolicą okupowanej wschodniej Ukrainy. Na razie na Charkowie koncentrują się rosyjskie uderzenia – niemal codziennie ludzie giną pod bombami i rakietami. Prezydent Wołodymyr Zełenski mówi o przyspieszeniu budowy fortyfikacji, a regionalne władze rozważają ewakuację już nie tylko z przygranicznych rejonów.