Przedstawili je chińscy badacze, którzy wykorzystali dane pochodzące z satelitów europejskiego programu obserwacji Ziemi Copernicus. Przyjrzeli się osiemdziesiątce największych metropolii kraju. Prawie połowa z nich, zamieszkana przez 29 proc. populacji ChRL, opada przeciętnie 3 mm rocznie. Ale są poważniejsze przypadki – 67 mln obywateli żyje na terenach, które osiadają centymetr na rok. Śródmieście 27-milionowego Szanghaju osiadło przez ponad wiek 3 m. Podobnie jest w 15-milionowym Tiencinie, gdzie niedawno ewakuowano prawie 4 tys. osób w okolicznościach przypominających katastrofę górniczą.
Przyczyny są nieźle zbadane, główną winowajczynią jest urbanizacja. Góry betonu – dosłownie, w Chinach standard bloku mieszkalnego zakłada 30 pięter i więcej – wciskają się w podłoże zbudowane z miękkich skał, np. lessu czy gliny. Wpychają się w głąb tym łatwiej, że z warstw pod miastami wypompowywane są wody podziemne. W Tiencinie do wybrzuszeń asfaltu na jezdniach i pęknięć ścian w wieżowcach miały się przyczynić odwierty geotermalne. Z podobnym kłopotem zmaga się Wenecja, za jej osiadanie odpowiadać ma apetyt na wodę sąsiedniej strefy przemysłowej. Pół wieku temu głośno było o 38-milionowym dziś Tokio, które przez ok. 100 lat zapadło się aż o 5 m. Proces ten zatrzymano w latach 70. po wprowadzaniu restrykcyjnie egzekwowanego zakazu poboru wód.
Zjawisko występuje na całym świecie, osiadaniem zagrożone pozostaje 6,3 mln km kw., obszar 20-krotnie większy od Polski. Znany jest przypadek Nowego Orleanu czy indonezyjskiej stolicy, portowej Dżakarty (11 mln mieszkańców), w większości położonej poniżej poziomu morza. W Chinach na razie roczny koszt związany z zapadaniem się miast sięga raptem ok. 1 mld dol. Tyle że prawdziwe problemy dopiero napłyną.