W wyborach 29 maja uzyskała ledwie 40 proc., utraciła od poprzednich co trzeciego wyborcę i teraz będzie zdana na karkołomne rozmowy koalicyjne. Mit partii wyzwolicielki wśród stanowiącej 80 proc. czarnej ludności był tak silny, że dotąd cierpliwie znosili wszelkie trudy i upokorzenia oraz oddalającą się wizję tęczowego narodu równych szans (jak zapowiadał arcybiskup Tutu). Dziś RPA ma największe na świecie nierówności społeczne, bezrobocie (32 proc., 60 proc. wśród młodych) i więcej osób korzystających z opieki społecznej niż podatników; przestępczość i korupcję w światowej czołówce; marne szkoły i infrastrukturę oraz kłopoty z wodą i prądem, wyłączanym już prawie codziennie.
Prezydent Cyril Ramaphosa, dawny działacz związkowy i więzień polityczny, a dziś multimilioner, ranczer i kolekcjoner mlecznych krów, będzie musiał znaleźć koalicjanta wśród trzech największych konkurentów. Logicznie byłoby zacząć od centrowego Sojuszu Demokratycznego, który zdobył 21 proc. głosów i ma bliski Ramaphosie liberalny program, ale ciągnie się za nim reputacja partii białej klasy średniej. Demokraci sprzeciwiają się zresztą wszelkim przywilejom związanym z kolorem skóry i ideą zadośćuczynienia.
Wśród dwóch rozłamowców z ANC jest były prezydent Jacob Zuma, usunięty z urzędu w 2018 r. przez Ramaphosę w atmosferze skandalu korupcyjnego. Nie startował, bo ciąży na nim wyrok, ale firmuje nową partię, dla której przywłaszczył nazwę MK, czyli Włóczni Narodu, dawnego zbrojnego ramienia ANC, i odniósł sukces: 15 proc. głosów (a w rodzinnym KwaZulu-Natalu blisko połowę). Mógłby być koalicjantem, ale opowiada się za nacjonalizacją kopalń i innego majątku oraz pozbawieniem ziemi białych farmerów. Stawia też warunek: Ramaphosa musiałby odejść (prezydenta wybiera na pierwszym posiedzeniu nowy parlament).