Kilka lat temu brałem udział w projekcie, który był realizowany wśród jednego z górskich ludów indonezyjskich. Miejscowi od czasu do czasu nazywali mnie „szefem". Gdy któregoś dnia pojawił się mój szef, zostałem ochrzczony mianem „małego szefa". A gdy pojawił się szef tamtego, stałem się „szefem malutkim". Najwyższy rangą szef był „szefem gniewnym". Bycie szefem to zawsze sprawa względna. A że tylko niewielu ludzi jest najwyższymi szefami, każdy szef, który jako tako dba o reputację, musi bronić swego własnego rewiru. Jeśli chcesz zostać szefem, to pierwszą rzeczą, jakiej potrzebujesz, jest terytorium.
Na przykład własne biuro: intymne, bezpieczne, chronione przed światem zewnętrznym. Tylko zwykli zjadacze chleba muszą harować w komunie wielkich biurowych przestrzeni. Ty masz drzwi z wypisanym na nich własnym nazwiskiem. Wejść może tylko ten, kto zapukał i zyskał pozwolenie. W idealnym przypadku dysponujesz biurem z sekretariatem-poczekalnią, gdzie twoi podwładni siedzą i czuwają nad sferą twojej prywatności. Jak w kościele, sakralna aura narasta wraz ze zbliżaniem się do ołtarza - twojego biurka. Kto przywiązuje szczególną wagę do swojego statusu, potrzebuje drzwi o dwóch skrzydłach. Można je otwierać dramatycznym gestem i dawać możliwość spojrzenia na swą osobę pośród całej otaczającej ją wspaniałości.
Maszyna do sabotażu
Decydujące znaczenie mają również meble i elementy wystroju wnętrza. W zamierzchłych, szarych czasach, gdy jeszcze istniały przedsiębiorstwa państwowe, znałem faceta, który ukradł wieszak na kapelusze. Z racji pełnionego stanowiska takowy mu w zasadzie nie przysługiwał, więc uprowadził go z jednego z pusto stojących pokojów. I stał u niego w zatrważającym kontraście z podłogą bez dywanu i twardym krzesłem.