W poniedziałek paryski sąd odebrał bierne prawa wyborcze Marine Le Pen, najpopularniejszej polityczce we Francji i liderce najsilniejszej francuskiej partii. Szefowa Zjednoczenia Narodowego i trzykrotna kandydatka w wyborach prezydenckich została uznana za winną sprzeniewierzenia publicznych pieniędzy. I poniosła za to trzy kary. Po pierwsze, musi zapłacić 100 tys. euro grzywny. Po drugie, cztery lata więzienia, z czego dwa w zawieszeniu i dwa w elektronicznej obroży. I po trzecie, najważniejsze, pięcioletni i natychmiastowy zakaz startu w wyborach, co pozbawia ją szans na prezydenturę Francji w 2027 r. Będzie się zapewne odwoływać, ale szanse na wyrok w drugiej instancji przed tym głosowaniem są niewielkie.
56-letnia polityczka – zdaniem sądu – w czasie, gdy była europosłanką (2004–17), niezgodnie z prawem wykorzystywała fundusze na prowadzenie biura, fikcyjnie zatrudniając tam cztery osoby. Zamiast pomagać jej w brukselskich obowiązkach, cała czwórka pracowała na rzecz partii Le Pen, ówczesnego Frontu (dziś: Zjednoczenia) Narodowego. Po wieloletnim procesie – pierwsze oskarżenia pojawiły się już w 2015 r. – na podstawie identycznych zarzutów skazano również ośmiu innych europosłów Frontu. Mniejsze kary poniosło 12 innych członków partii. Sąd uznał nawet, że „Le Pen stała na czele całego systemu sprzeniewierzania pieniędzy”.
Sprawa wzbudza ogromne kontrowersje. Le Pen jest bezdyskusyjną liderką prezydenckich sondaży (jej notowania oscylują wokół 35 proc., co daje jej ponad 10-pkt przewagę nad drugim w sondażach Édouardem Philippem, związanym z prezydentem Emmanuelem Macronem). Dominacja Zjednoczenia Narodowego jest jeszcze większa – w najnowszych badaniach partia ta dostaje ok. 35 proc. głosów, podczas gdy drugi, lewicowy Nowy Front Ludowy – 19, a liberalna Ensemble, koalicja stworzona przez Macrona – 15 proc.