Ciągłe utrapienie! Kto w sobotę odkurzył mieszkanie, ten najpóźniej we wtorek dostaje szewskiej pasji na widok kłębów pod komodą. Czy Bóg wymyślił kurz po to, żeby człowiek, który już na dobre porzucił łowiectwo i zbieractwo, a za to zaopatrzył się w szereg ułatwiających życie urządzeń, i tak nie mógł zaznać świętego spokoju? Na co komu kurz? Czy ktoś go w ogóle potrzebuje?
- Stawia pan doprawdy dziwne pytania - mówi profesor chemii Werner Butte z uniwersytetu w Oldenburgu. Od 25 lat jego praca koncentruje się na kurzu domowym i szkodliwych substancjach, jakie się w nim zbierają. - One są zapisem historii mieszkania - twierdzi. - Dlatego też kurz kurzowi nierówny. To, co go tworzy, zależy zawsze od tego, do czego służy dane pomieszczenie. Profesor prezentuje mikroskopowe zdjęcie próbki zebranej w przedszkolu: ziarniste cząsteczki. - Piasek. To typowe dla kurzu, znajdującego się w przedszkolu.
Następnie pokazuje obraz próbki z własnej sypialni. Widać plątaninę przeróżnych form: kule o gładkiej powierzchni, jajowate formy z wypustkami, długie, łuskowate pręty, dziwnie pozwijane wstążki, kruche płytki przypominające trociny, kłębiaste skupiska. Naukowiec wskazuje na łuskowaty pręt i uśmiecha się zawadiacko. - To mój włos. Skręcona wstążka? - Bez wątpienia włókno bawełniane. Jajo z wypustkami? - Pleśń. Kruche płytki? - Złuszczony naskórek. Ot i tyle - kurz domowy. Profesor Butte może wyrazić to także prościej: Kurz, to wszystko to, co zbierze odkurzacz. Czyli wszystko, co dostaje się do mieszkania przez szczeliny w oknach i drzwiach lub na obuwiu mieszkańców czy ich gości: piasek, sadza, popiół, pyłki, fragmenty liści, jaja owadów i ich larwy, wydaliny. Ale na kurz domowy składają się także pozostawione przez ludzi ślady: naskórek, włosy, fragmenty ubrań, włókna tekstylne z mebli i ścian, ziemia, okruszki chleba i oczywiście pleśń oraz roztocza.
Szary, delikatny, wirujący w powietrzu. Kurz domowy. Co to właściwie jest? Szara materia? A może zapis historii naszego mieszkania?
Reklama