Saman włożyła nową bluzkę i w salonie wita gości, cała uśmiechnięta. Mohsen przechodzi obok i odwraca głowę. Celowo, bo nie chce, żeby zobaczyła irytację, której chwilowo nie potrafi ukryć.
Mohsen to prawie sobowtór Roberto Benigniego, włoskiego aktora. Ma podobną twarz, czarne kręcone włosy, i też jest komediantem. Na co dzień gra rolę dobrodusznego lekkoducha i nieudacznika. Śmieje się z własnych dowcipów, przerywa sobie w pół znania. Nieważne, co chciał powiedzieć, i tak jest śmiechu warte.
Nigdzie mu się nie spieszy, nic go nie nagli. W drodze po zakupy zapala papierosa i mija sklep w zamyśleniu. Drzwi autobusu zamykają mu przed nosem. W torbie nosi wymięte książki, których nie czyta, i kolekcję rzeczy, które wrzucił tam w ostatnim roku akademickim. Ma też zawsze ze sobą podręcznik do nauki włoskiego. Zbliża się termin egzaminu, więc z duszą na ramieniu czyta na przystankach ćwiczenia językowe. Jest już na dziesiątej stronie. Przyznaje, trochę zaniedbał terminy.
Od tego egzaminu zależy teraz wiele. Mohsen ma długofalowy plan. Studiował literaturę angielską, ponieważ coś mądrego studiować trzeba. Pochodzi z rodziny inteligenckiej, co zobowiązuje, jego ojciec wykłada klasyczną perską literaturę, pisze książki i bogobojne poezje. Wprawdzie Mohsen angielskiego nauczył się na poziomie, który uniemożliwia mu czytanie ani Szekspira, ani nawet Harrego Pottera, ale miał bogate życie studenckie. Z kolegami z bursy całymi wieczorami recytowali poematy metafizyczne perskich poetów, a po nich własne treny i elegie. W pokoju studenckim na tapczanie grali długie, nocne improwizacje na gitarach. Jedli po jajku na kolację, zrzucali się na papierosy, mieli stale splina i programowo pragnęli śmierci. Na portalu Tagged, gdzie spotykali się w wirtualnym świecie z irańskimi dziewczynami, w polu zainteresowania pisali: „umrzeć”.