Wraz z końcem roku duńska poczta państwowa jako pierwsza w Europie przestanie doręczać listy. Jeszcze 15 lat temu PostNord miała siedem gigantycznych sortowni listów, dziś ma jedną na przedmieściach Kopenhagi. Z duńskich ulic znika właśnie ponad 1,5 tys. czerwonych skrzynek pocztowych, w kolejnych dwóch latach pracę straci 60 proc. zatrudnionych w PostNord. Jednak zapewne niewielu Duńczyków zwróci na to uwagę. W 2000 r. państwowa poczta dostarczyła ok. 1,4 mld listów, w 2024 r. – zaledwie 110 mln. Firma, utworzona w 2009 r. w wyniku fuzji szwedzkiej i duńskiej poczty, przynosiła w ostatnich latach kolosalne straty (dystrybucja listów w Szwecji nie zostanie przerwana).
Powody są dość oczywiste. Dania to – według OEDC – drugi najbardziej zdigitalizowany kraj na świecie, zaraz po Korei Południowej. Od ponad dekady tamtejszy rząd działa w myśl zasady „domyślnej cyfryzacji” i kontaktuje się z obywatelami wyłącznie drogą elektroniczną. To jednak paradoksalnie tworzy nowe problemy w starzejącym się społeczeństwie. Starsi Duńczycy wolniej adaptują się do tych zmian. Stąd m.in. sukces prywatnej firmy kurierskiej DAO, która zapowiada, że po Nowym Roku przejmie listowne obowiązki państwowej poczty wobec seniorów, zwłaszcza na prowincji.
Tąpnięcie zainteresowania listami nastąpiło rok temu, gdy duński rząd zniósł monopol PostNord na dostarczanie listów, wpuszczając na rynek konkurencję, jednocześnie pozbawiając państwową pocztę 25-procentowej zniżki od podstawowej stawki VAT. PostNord musiał natychmiast podnieść cenę podstawowego znaczka z 15 na 29 koron (czyli z 8,50 zł na 16,40 zł). Ale to żaden duński fenomen. Według firmy konsultingowej McKinsey w ostatniej dekadzie globalny rynek listów zmniejszył się o 30 proc. W Europie sytuacja jest jeszcze gorsza.