Donald Tusk ogłosił, że Polska nie podpisze na razie europejskiej Karty Praw Podstawowych, choć przedtem był jej zwolennikiem.
Z tej pozornie nagłej wolty płyną dla niego same korzyści. Za jednym zamachem minimalizuje ryzyko odrzucenia w Sejmie traktatu reformującego Unię, schodzi z linii strzału nie tylko PiS, ale także Episkopatu, który w swej apolityczności nie omieszkał na dzień przed exposé wyrazić niechęci wobec Karty, w końcu wykonuje pojednawczy gest wobec prezydenta. A wszystko to bez szkody dla swego proeuropejskiego wizerunku.
Szkoda tylko, że ceną za ten jakże opłacalny manewr polityczny jest rezygnacja Polski z dokumentu afirmującego wartości zjednoczonej Europy, wśród nich prawa i swobody, które ucierpiały pod rządami braci Kaczyńskich i pilnie potrzebują umocnienia, jak choćby domniemanie niewinności, wolność słowa czy poszanowanie odmienności. Ustępstwo Tuska to niestety kapitulacja przed pisowską taktyką straszenia Unią i zbijania politycznych punktów na ignorancji obywateli.