Oddają je lub proszą o wymianę na aparat innej marki. W ten sposób protestują przeciwko zamknięciu zakładów Nokii w niemieckim Bochum i przeniesieniu produkcji do rumuńskiego miasta Kluż-Napoka (inne działy przenoszą się na Węgry i do Finlandii). Fiński producent telefonów komórkowych tłumaczy swoją decyzję "brakiem konkurencyjności geograficznej", czyli najprościej mówiąc zbyt wysokimi kosztami pracy w Niemczech.
Jak wynika z danych Unii Europejskiej w 2006 r. przeciętny koszt siły roboczej w Niemczech przekraczał 32 euro za godzinę (2,45 euro w Rumunii). Do tego dochodzą wysokie podatki od firm (w Niemczech 30 proc., w Rumunii 16 proc.), wszechwładne związki zawodowe i prawo pracy dyskryminujące pracodawcę. Rumuńska fabryka rozpocznie produkcję jeszcze w tym roku. Docelowo zatrudni 3,5 tys. osób. Średnia pensja ma wynosić równowartość 220 euro miesięcznie.
Niestety, przy okazji przeprowadzki, w Bochum straci pracę ponad 4 tys. osób, zwiększając w ten sposób już i tak liczną grupę bezrobotnych w regionie Nadrenii-Północnej Westfalii. Tamtejsze fabryki General Motors zredukowały kilka lat temu swój personel i przeniosły część produkcji do Gliwic.
Mechanizmy globalizacji
Gorycz niemieckich polityków zwiększa fakt, że Nokia otwierając fabrykę w Niemczech skorzystała z subwencji przyznanej jej przez rząd federalny i władze landu (w sumie blisko 88 mln euro). Pieniądze miały zabezpieczyć miejsca pracy w Niemczech. Nie zabezpieczyły, więc władze landu chciałyby je teraz odzyskać. Część analityków przypomina jednak, że umowa o zagwarantowaniu miejsc pracy pomiędzy władzami landu a Nokią wygasła we wrześniu 2006 r.