Nawet święto Walentego na Bliskim Wschodzie to powód do zamieszek i represji. Jak co roku 14 lutego saudyjska policja religijna wyszła na ulice miast, by dopilnować oficjalnego zakazu obchodzenia święta miłości. Z witryn sklepów miały zniknąć wszelkie towary kojarzące się z miłością – czerwone róże, pluszowe przytulanki, kartki z napisem „I love you”, i czekoladowe serca. Dzieciom zakazano ubierać się do szkoły na czerwono. Według wahhabizmu, purytańskiej wersji islamu sunnickiego i oficjalnej doktryny religijnej państwa saudyjskiego, Walentynki to święto pogańskie, które promuje związki pozamałżeńskie. Wahhabizm świętych w ogóle nie uznaje, bo odwracają uwagę od jedynego Boga, a tym bardziej nie akceptuje świętych, którzy namawiają do okazywania miłości. Zafascynowani kulturą Zachodu młodzi Saudyjczycy zamawiali więc kwiaty o świcie, by zaskoczyć ukochanych i przechytrzyć policję. Kwiaciarze cieszyli się, gdyż ze względu na zakaz i ryzyko mogli podnieść ceny. Czerwoną bieliznę mężowie kupowali dla żon na zapleczu sklepów. W Arabii Saudyjskiej randkowanie poza sferą wirtualną jest niemalże niemożliwe (kobiety nie mają prawa wychodzić z domu bez męskiego „strażnika”), więc policja religijna głównie strzegła moralności zamężnych par.
Słynąca w świecie arabskim z flirtu, pięknych, wyzwolonych kobiet i czarujących mężczyzn, stolica Libanu, Bejrut, dziś również nie była w miłosnym nastroju. Kiedyś studenci dawali czerwone róże koleżankom na uniwersytetach, w restauracjach trudno było o stolik, ale odkąd trzy lata temu w dzień św. Walentego zamordowano premiera Rafika Hariri, mieszkańcy Bejrutu posmutnieli. Dziś data kojarzy się tylko z impasem politycznym i podziałem narodu na dwa wrogie obozy, oskarżające się nawzajem o korupcję, umyślne wzniecanie chaosu i przeprowadzanie zamachów na tle politycznym.
Zamieszki w płatkach róży, czyli Walentynki po arabsku.
Reklama