Wkrótce po zakończeniu ofensywy tureckiej armii przeciw rebeliantom w północnym Iraku, prezydent Dżalal Talabani przyjechał z wizytą do Ankary. Jego odwiedziny świadczą o dyplomatycznych wysiłkach, by złagodzić ostatnie napięcia spowodowane wtargnięciem wojsk tureckich do północnego Iraku, oceniają komentatorzy (BBC; Reuters).
Turcja od lat zwalcza kurdyjskich rebeliantów, działających z baz w górach Kandil na granicy Iraku z Turcją - jednej z najbardziej niedostępnych naturalnych fortec. Od 1984 roku, kiedy organizacja rozpoczęła kampanię o utworzenie niepodległego Kurdystanu w południowej Turcji, w wyniku ich działań zginęło niemal 40 tys. ludzi, głównie Kurdów, oskarża Ankara.
W październiku zeszłego roku parlament turecki dał armii mandat na prowadzenie działań militarnych przeciwko kurdyjskim rebeliantom w północnym Iraku. W ciągu następnych miesięcy samoloty i artyleria armii tureckiej bombardowały i ostrzeliwały pozycje PKK, korzystając ze wsparcia wywiadu amerykańskiego. W lutym 10 tys. żołnierzy tureckich przekroczyło granicę z północnym Irakiem. Stany Zjednoczone, które kwalifikują PKK jako organizację terrorystyczną, nie sprzeciwiły się tureckiej interwencji, apelując jedynie, by kampania była krótka i celowa.
Kurczący się Kurdystan
Porozumienie jest oczywiste, pisze Grenville Byford dla Newsweeka: Masud Barzani, prezydent autonomicznego rządu kurdyjskiego w północnym Iraku, i prezydent Iraku Talabani, powstrzymają PKK, o ile Turcja zgodzi się na jakąś formę niepodległości Kurdystanu - jakąkolwiek uda im się teraz uzyskać. Bo po raz pierwszy od 2003 roku iraccy Kurdowie, drugi obok Ankary sprzymierzeniec Stanów Zjednoczonych w regionie, znaleźli się w politycznej izolacji. Rząd premiera Nuri Al-Maliki'ego w Iraku niedawno obciął budżet ich autonomicznego rządu i odmówił dalszego finansowania kurdyjskiej armii Peszmerga.
To uzgodnienie polityki Ankary z Bagdadem - właśnie teraz - nie dzieje się bez przyczyny. Wygląda na to, że pod koniec zeszłego roku Waszyngton przeprowadził rewizję swojej polityki wobec Turcji, oceniając, że pozostawienie Kurów ich własnemu losowi jest niewielką ceną za odnowienie przyjaźni z Turcją, pisze M.K. Bhadrakumar, były dyplomata indyjski, który wiele lat spędził na placówkach m.in. w Turcji, w artykule "Turkey's offensive comes at a price". To kluczowa zmiana polityki wobec Ankary - i uznanie jej regionalnych ambicji. Należy przypuszczać, że Waszyngton oczekuje, że to właśnie Turcja odegra główną rolę gwaranta stabilności w północnym Iraku, przez który biegną rurociągi do Europy. Ankara jest w pełni zdolna do pohamowania ambicji dwóch rosnących w jej sąsiedztwie potęg, Iranu i Syrii - o ile nie posunie się za daleko w swoim entente cordiale z Teheranem i Damaszkiem.
Aspiracje Ankary
Zdaniem Byford'a, od kiedy przywódca kurdyjskich rebeliantów Abdullah Ocalan został pojmany w 1999 roku, bojownicy z PKK skupili się na prawach Kurdów i stonowali hasła walki o niezależny Kurdystan. Niewielu Kurdów chce dziś separacji, wszyscy natomiast chcą oficjalnego uznania ich kultury, pisze Byford. Premier Turcji Tayyip Edrogan skutecznie zabiega o ich głosy i jeśli uda mu się wygrać przyszłoroczne wybory lokalne w mieście Diyarbakir, kurdyjskiej twierdzy, będzie to cios dla PKK - które twierdzi, że jest jedynym reprezentantem aspiracji tureckich Kurdów.
Vadim Makarenko, znawca wojskowych stosunków międzynarodowych, cytowany przez Ria Novosti (Turkey feeling its way in north Iraq), uważa, że przekroczenie granicy przez wojska Tureckie to sondowanie reakcji społeczności międzynarodowej na ewentualny podział Iraku. Apetyty Turcji nie ograniczą się do spornego regionu Mosulu (którego przynależność do Iraku została w 1926 roku uznana przez Ligę Narodów) - Ankara będzie pewnie chciała sięgnąć także po zasobny w ropę Kirkuk.
Tureckie działania w północnym Iraku należy oceniać nie pod kątem ich militarnego, ale politycznego i strategicznego znaczenia, pisze turecki dziennik Zaman (Tug-of-war betwen the military and the militarists). Kilkuset tureckich żołnierzy na misji poszukiwawczej w ośnieżonych górach Kandil z pewnością nie rozwiąże kurdyjskiego problemu.