Lindsay Lohan jechała swoim mercedesem przez Beverly Hills, kiedy nagle z tyłu w jej samochód uderzył jakiś minivan. Gdy wysiadła, żeby zobaczyć, co się stało, w jej zdumioną twarz błysnęły flesze. Cameron Diaz szła wzdłuż ulicy z Justinem Timberlakiem, gdy jakiś samochód umyślnie potrącił idącego razem z nimi ich znajomego. Przerażona para schyliła się nad przyjacielem. Ten obrazek wydrukowano wszędzie.
Prawie codziennie paparazzi fundowali sobie pogoń za Britney Spears. Rytuał zakończył się dopiero wówczas, gdy ojciec ją ubezwłasnowolnił i zamknął w domu. Mężczyźni z aparatami fotograficznymi wciąż czają się jednak przed bramą do ich willi na rogu Mulholland Driver i Coldwater Canzon. Cokolwiek by się tam wydarzyło - zdjęcia i tak warte będą tysiące dolarów.
Paparazzi nigdy nie byli przesadnie delikatni. Nawet jeśli nigdy nie udowodniono im winy za śmierć Lady Di, ta tragedia potwierdziła tylko złą sławę, jaką ma ta branża. Jednak metody, jakimi paparazzi starają się schwytać swoje ofiary, są całkiem nowe. - Wśród paparazzich można znaleźć najpodlejsze typy, jakie stąpają po ziemi - mówi Brad Elterman, miły 50-latek z włosami jak Bob Dylan. On musi to wiedzieć najlepiej. Ten właściciel agencji fotograficznej Buzz przed 20 laty sam uganiał się z aparatem za gwiazdami: Dawniej w naszym zawodzie liczył się urok, bystrość, humor. Dzisiejsi paparazzi nie mają wdzięku ani poczucia humoru. Dawniej chodziło o to, by zrobić zdjęcie, które stanie się ikoną. „Ikoną"... Oni dziś nawet nie wiedzą, co oznacza to słowo.
Elterman stara się ukazać polowanie na gwiazdy w korzystnym dla siebie świetle. Rihanna z mnóstwem pojemników na jajka w supermarkecie, Paris Hilton w szpilkach, walcząca z różową deską surfingową, która za nic nie chce się zmieścić do jej bentleya, albo Robert Plant w obcisłych spodenkach na boisku.