Są państwa, które znamy jedynie przez pryzmat czyichś uprzedzeń. Brytyjski The Telegraph postanowił opublikować serię artykułów o krajach, do których się nie jeździ. Najpierw o jednym z krajów osi zła - Nigel Richardson zwiedza Iran.
Zacofany, fanatyczny zaścianek
Pan Sassan ma wygląd weterana filmowego. Pod ambasadą brytyjską informuje wesoło: "Tu rzucamy przyjazne kamienie. Na przykład kiedy wasza królowa honoruje Salmana Rushdie tytułem szlacheckim".
Wszyscy znamy historię Iranu: to siedlisko religijnych fanatyków, nienawidzących Zachodu sponsorów terroryzmu. Ta wiedza powstrzymuje ponad 5 tysięcy Brytyjczyków rocznie od odwiedzenia kraju, któremu można pozazdrościć niewiarygodnej liczby zabytków klasy światowej, uprzejmie ciekawskich ludzi, gajów pomarańczowych na południu i zamarzniętych wodospadów na północy. Mimo, że władze mają oko na każdego obcokrajowca - co może powodować nieprzyjemne uczucie - można się tu czuć całkiem bezpiecznie; na pewno bardziej niż na głównej angielskiej ulicy w piątkowy wieczór.
Każde irańskie miasto znane jest z czego innego: w jednym produkuje się togi dla mułłów, w innym namioty i materace; to jest znane z hodowli granatów (owoców!), tamto z potencji seksualnej, a jeszcze inne nawet z homoseksualizmu - jak miasto Kazwin na północy. Sziraz to miasto poezji.
Urodzony w Sziraz w XIV wieku poeta Hafez jest Szekspirem Iranu. Jego wiersze są powszechnie cytowane, sięga się do nich po poradę w sprawie przyszłości. Jego grób jest miejscem pielgrzymek. To widok, który trudno porównać z czymś w naszej kulturze. W ogrodzie otaczającym grobowiec kłębi się tłum młodych ludzi w kolorowych chustkach, ściskających tomy z dziełami Hafeza.