Zapewne nie gromadził wycinków, żeby po czasie sprawdzić, jak ocenia to, co napisał kiedyś. Wycinek to przeszłość. Przeszłością interesował się jako historyk z wykształcenia. Ale nie własną. Dziennikarstwo zaczyna się wtedy, kiedy dziennikarz może podpisać nazwiskiem po latach to, co napisał wcześniej. Jeśli nie może, dziennikarstwo się kończy. Zobaczmy, jak to jest w przypadku Ryszarda Kapuścińskiego.
Rozkłady lotów zatrzymały go w Kabulu, kiedy wracał z Indii do Polski w 1957 r. Była to jego pierwsza podróż zagraniczna. O pobycie w Indiach pisze w „Podróżach z Herodotem”. Natomiast po Afganistanie nie ma śladu. Znał już podstawy angielskiego, którego uczył się w Delhi, czytając ze słownikiem w ręce i mokrym ręcznikiem na głowie „Komu bije dzwon” Hemingwaya. W Afganistanie angielski był wtedy językiem, do którego znajomości lepiej się było nie przyznawać. Za niewinne zdanie po angielsku można było dostać nożem pod żebro. Pusztuni nienawidzili Anglików, bo ci dwukrotnie próbowali zająć ich kraj, za każdym razem bezskutecznie.
„(...) Aż skończyło się wszystko w wąwozach Tangegaru. Tangegar ma dla Afgańczyków takie znaczenie, jak dla nas Grunwald, tyle że tam odbyło się to trochę później, okrutniej. 16-tysięczna armia angielska została wprowadzona w zasadzki i wybita do nogi kamieniami. Ocalał jeden oficer, lekarz-weterynarz, któremu udało się zbiec, dotrzeć do Dżalalabadu, gdzie stały odwody angielskiej ekspedycji, i wychrypieć »The death« (Śmierć) i skonać”.
Pusztuni nie cierpieli Anglików, ale lubili wtedy Rosjan, których wielu pracowało w Afganistanie – jak sądzono – bezinteresownie.