Ten film był sprawą niemal wagi państwowej już na długo przed rozpoczęciem zdjęć. Gdy reżyser Oliver Stone na początku roku postanowił nakręcić satyrę polityczną o urzędującym jeszcze amerykańskim prezydencie George'u W. Bushu, zarządził, by wszystko, co dotyczy tego przedsięwzięcia, było ściśle tajne. Scenariusz trzymał pod kluczem, jakby były to akta zawierające ważne materiały procesowe. Jednak w Hollywood tajemnicę utrzymać jeszcze trudniej niż w Waszyngtonie. Nastąpił przeciek. Ktoś skopiował tekst scenariusza filmu pod tytułem „W", a potem go upublicznił. Branżowe pismo „Hollywood Reporter" dało tekst do oceny aż czterem biografom Busha. Mieli wydać opinię, czy Stone istotnie zamierza przedstawić 43 prezydenta USA „uczciwie i zgodnie z prawdą" - jak sam twierdził - czy może przyświeca mu tylko wredny zamiar dobicia polityka, którego dni urzędowania są już i tak policzone.
Bohaterowie bez rewolwerów
Czwórka ekspertów miała problem z wystawieniem Stone'owi certyfikatu rzetelności. Zdaniem Jakoba Weisberga („The Bush Tragedy") jego rzetelność jest porównywalna ze skromnością Donalda Trumpa.
Z kolei Robert Draper („Dead Certain: The Presidency of George Bush") utyskiwał, że scenariusz sugeruje, jakoby w Białym Domu panowały stosunki „rodem z korporacji studenckiej". Stone ubolewał, że zaatakowano go za brak wierności faktograficznej.
Swoje dzieło o Bushu Oliver Stone kręci od końca maja w Luizjanie. Już w przeszłości reżyser ten pokazał, że z faktów i fikcji wokół życia i śmierci amerykańskich prezydentów potrafi utkać interesujące dramaty polityczne: „JFK" (1991) i „Nixon" (1995).