Supermocarstwo, które w dużym stopniu wytyczało bieg spraw międzynarodowych, okazało się dziś zagubione, bez sternika.
W pierwszy wtorek listopada - jak co cztery lata - Amerykanie wybierają prezydenta. Tegoroczne wybory odbywają się jednak w niezwykłych warunkach i dlatego określane są jako historyczne. Stany Zjednoczone, największy zwycięzca II wojny światowej oraz „zimnej wojny", w ciągu ostatnich 20 lat straciły wiele ze swojej potęgi. Gospodarka amerykańska stanowi coraz mniejszy fragment gospodarki światowej, dolar przestał być jedyną walutą światową. Życie na kredyt i ponad stan, które zawsze cechowało Amerykanów, doprowadziło do krachu giełdowego o poważnych konsekwencjach dla całego świata. Rozwarstwienie społecznie, przepaść biedni-bogaci rośnie systematycznie od lat 70. „Imperium Dobra" z czasów walki z komunizmem, supermocarstwo, które w dużym stopniu wytyczało bieg spraw międzynarodowych, okazało się dziś zagubione, bez sternika.
Na arenie międzynarodowej Stany Zjednoczone zaangażowały się - i wciągnęły wielu sojuszników - w wojny nie do wygrania, w Iraku i w Afganistanie, gdzie sytuacja przypomina Wietnam. Najstarsi ludzie nie pamiętają, kiedy pozycja międzynarodowa USA była tak słaba.
W tej sytuacji Amerykanie muszą dokonać wyboru. Jeden kandydat, John McCain, to republikanin, bohater wojny wietnamskiej, jeden z seniorów establishmentu konserwatywnego, najstarszy kandydat na prezydenta w historii USA, polityk zasłużony, ale i wysłużony. Jako kandydatkę na wiceprezydenta dobrał sobie Sarę Palin - pierwszą kobietę w tej roli, osobę słabo przygotowaną do tak wysokiego urzędu.
Drugi kandydat - demokrata Barack Obama, to polityk o pokolenia młodszy, pierwszy Afro-Amerykanin w tej roli.
Reklama