Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Świat

Noc wyborcza w Cambridge

Wieczór wyborczy wśród amerykańskich studentów

Fot. yugenro, Flickr, CC by SA Fot. yugenro, Flickr, CC by SA
Takiej mobilizacji młodego pokolenia Ameryka nie widziała od wyboru Johna Kennedy'ego na początku lat 60.
Kiedy w telewizji CNN pojawia się informacja, że Barack Obama wygrał w stanie Wirginia, w pubie wybucha entuzjazm. Ludzie klaszczą i skandują: „O-ba-ma" „O-ba-ma". Prawdziwy szał ogarnia salę tuż po godzinie 23 czasu amerykańskiego, gdy zwycięstwem w Kalifornii kandydat demokratów ostatecznie dobija republikanina McCaina. - „To najbardziej niesamowite wybory w moim życiu" - krzyczy mi do ucha Dianne, 50-letnia amerykańska dziennikarka. Rzeczywiście, to czego byłem świadkiem w nocy nawet na przybyszu z Polski, który przeżył zrywy społeczne i polityczne zawieruchy, robi mocne wrażenie.
 
Tajna broń Obamy 

O tym, że w trakcie tych wyborów w USA dzieje się naprawdę coś wyjątkowego, mogłem przekonać się wczoraj rano idąc na zajęcia na Uniwersytet Harvarda, w pobliżu którego mieszkam. Mijałem bowiem po drodze dziesiątki młodych ludzi z naklejonymi na ubrania plakietkami „Już głosowałem". Podobno jeszcze niedawno wielu z nich miało gdzieś politykę. Ale Obama potrafił do nich dotrzeć i to oni mają być jego tajną bronią. Takiej mobilizacji ludzi, a zwłaszcza młodego pokolenia Ameryka nie widziała od wyboru Johna Kennedy'ego na początku lat 60.

O godziny 11.30 miałem wykład z prof. Robertem B. Parkerem zatytułowany „Amerykański system prezydencki". To jeden z najlepszych nauczycieli akademickich, jakich dane mi było w życiu posłuchać - trudno więc się dziwić, że na jego zajęcia przychodzi kilkaset osób i w wypełnionej po brzegi sali nie ma gdzie wetknąć szpilki. Pod koniec wykładu prof. Parker odczytuje wyniki ankiety przeprowadzonej wśród studentów - mieli oni wskazać, kto i jakim stosunkiem głosów wygra dziś wybory prezydenckie.

Reklama