W Azji i na Bliskim Wschodzie znaleźć można wiele powodów do rozczarowania. Jedni są rozczarowani tym, że Obama wycofa się z Afganistanu, inni tym, że się nie wycofa. Jedni martwią się, że będzie zadawał się z Chinami, inni, że jest wobec Chin nieufny. Rywale USA boją się, że Ameryka Obamy okaże się potęgą, która budzi się ze snu o przeszłości, a dawni sojusznicy Ameryki obawiają się osamotnienia.
Dla wielu bliskowschodnich fanów Obamy jego urok polega na tym, że nie jest Georgem W. Bushem. McCain też nie jest Bushem, ale chciał zostać w Iraku "100 lat", co nikomu się tam nie podoba. Obama przeciwnie, obiecał, że zakończy wojnę najszybciej jak się da. Ale chodzi właśnie o to "jak się da", pisze Muhammad Cohen z Hong Kongu dla Asia Times Online.Wycofanie wojsk prezydent elekt uzależnił mianowicie od: braku zagrożenia dla życia amerykańskich obywateli, utrzymania zainstalowanego tam przez Amerykanów systemu politycznego, odsunięcia groźby wojny domowej i spotęgowania irańskich wpływów. Innymi słowy: wojna w Iraku nie skończy się szybko.
Zawiodą się też miłośnicy Obamy w krajach, z którymi ma rodzinne powiązania. W Indonezji, gdzie mieszka największa na świecie liczba muzułmanów, niektórzy wierzą, że Obama jest prawdziwym muzułmaninem. Muszą się jednak przygotować na to, że zamiast na piątkowe modły w meczecie będzie chodził w niedzielę do kościoła, i że zamiast końca wojny w Afganistanie szykuje jej eskalację.
Euforia opadnie też wśród obrońców środowiska.