W obuwniczym serialu mamy kilka nowych odcinków, ale na scenie politycznej nie jest to zupełna premiera męskiego pantofla w roli głównej. Po raz pierwszy nabrał on wymiaru symbolicznego już w 1960 r., gdy Nikita Chruszczow, przemawiając na forum ONZ, zdjął but z nogi (ponoć lewej) i zaczął uderzać nim w pulpit mównicy. Przywódcę ZSSR zirytowało wystąpienie przedstawiciela Filipin, który określił Związek Radziecki „obozem koncentracyjnym". Chruszczow odciął się, domagając się informacji w sprawie likwidacji kolonializmu. Z tego wystąpienia bardziej zapamiętano oczywiście akompaniament buta niż sprawę, do jakiej przygrywał.
But na cokole
But męski wystąpił w roli antyimperialistycznego symbolu także pod koniec 2008 r., kiedy iracki dziennikarz Muntadar al -Zeidi zdjął oba buty i cisnął je w kierunku Georga Busha podczas konferencji prasowej w Bagdadzie. Pantoflowa agresja - co odnotowała większość znaczących mediów światowych - zawierała również okrzyk ze strony dziennikarza pod adresem prezydenta USA: „Masz, psie, na pożegnanie".
29-letni dziennikarz wprawdzie trafił do aresztu, gdzie - jak twierdzi jego rodzina - był nawet torturowany i czeka na proces (grozi mu do 15 lat więzienia). Jego czyn, który może zostać zakwalifikowany jako napaść na przywódcę obcego państwa podczas oficjalnej wizyty, przysporzył mu wiele sympatii w Iraku. Na cześć jego „występku" na terenie sierocińca w Tikricie postawiono nawet pomnik ogromnego buta. Rzeźba wprawdzie już następnego dnia na polecenie władz została usunięta, ale iracki dziennikarz na pewno dla wielu Irakijczyków pozostanie bohaterem.
Przy okazji narosło sporo nieporozumień wokół arabskich zwyczajów. Media relacjonowały, że demonstrowanie podeszwy buta jest wysoce obraźliwym gestem, porównywalnym z pokazaniem środkowego palca albo czegoś nawet gorszego. - Podobnie jak chyba wszędzie na świecie deptanie symboli państwowych czy ich kopanie jest uznawane w krajach za obraźliwe, ale nie słyszałem, by szczególną obrazą było samo pokazanie podeszwy - mówi mieszkający w Polsce syryjski biznesmen.
W Iraku buty poszły w ruch już kilka lat wcześniej, gdy w 2003 r. tłum Irakijczyków wpieranych przez amerykańskich żołnierzy burzył stojący w centrum Bagdadu na wysokim cokole pomnik Saddama Husajna. Wtedy i dzieci, i dorośli chłostali obuwiem skruszone - nomen omen - oblicze i postać irackiego przywódcy. - Odebraliśmy to wtedy jako symboliczne pokonanie tyrana - mówi syryjski przedsiębiorca.
Reakcja na buta
W ostatnim odcinku obuwniczego serialu, choć nie może być mowy o zwycięstwie, pantoflowy zamachowiec odniósł pewien sukces: znów było głośno w mediach. Chodzi o 27-latka, który na początku lutego na uniwersytecie w Cambridge - niemal jak obrzucający butami Georga Busha iracki dziennikarz - cisnął butem w chińskiego premiera Wena Jiabao. Miał także krzyknąć: „Jak uniwersytet może prostytuować się, zapraszając tego dyktatora? Jak możecie słuchać tych kłamstw?".
Ani Busha, ani Jiabao but nawet nie drasnął, ale i tak przedłużył pamięć o ich wizytach. To oczywiste, że w obu przypadkach media nie poświęciłyby im tyle czasu, gdyby wszyscy mieli buty na własnych nogach. Dla rzucającego to niewątpliwie chwila sławy, dla obrzucanego - jeśli dobrze sprawę rozegra - to niekoniecznie plama na wizerunku: - Przede wszystkim polityk musi mieć refleks, a jego doradcy powinni go przygotować zawczasu na takie sytuacje. Kiedy leci but, najlepiej zamienić w żart na przykład stwierdzeniem „a nie masz drugiego" albo „przykro mi, ale to nie mój rozmiar" - uważa dr Marek Skała, specjalista od politycznego wizerunku.
Chiński premier nie wykazał się specjalnym poczuciem humoru. Zareagował bardziej jak dyplomata: „Przybyliśmy w pokoju. Ta sprawa nie zakłóci przyjaźni chińsko-brytyjskiej. Historia dowodzi, że żadna siła nie zwycięży harmonii, więc pozwólcie mi kontynuować" - stwierdził po incydencie.
Na mniej dyplomatyczną reakcję pozwolił sobie w 2005 r. pewien hinduski sędzia, kiedy podczas procesu stał się celem dla rozzłoszczonego zbyt wolnym tempem rozprawy człowieka oskarżonego o włamanie i kradzież, który rzucił w sędziego własnym sandałem. Tym razem jednak obrzucony nie pozostał dłużny obrzucającemu. Sędzia odpowiedział pojedynczym atakiem przy pomocy papieru w stronę oskarżonego. Ofiar ponoć nie było.
Butem czy jajem?
Obuwnicze obyczaje nie są też zupełnie obce nad Wisłą, choć but nie jest tu formą politycznego wyrazu, raczej sportowego. W 2005 r. w gminie Łabunie zorganizowano powiatowe igrzyska zamojskiej wsi, podczas których jedną z konkurencji był rzut sandałem lokalnych vipów. Zwycięzcą okazał się przewodniczący rady gminy, ale zawodów w następnych latach nie kontynuowano: - To był taki żart. Jeden z lokalnych działaczy ma po prostu przydomek „Sandał" i to on wymyślił tę konkurencję. Ale teraz skoro widzę, że w Warszawa się tym zainteresowała, to przekażę do działu promocji, może znów to zorganizujemy - mówi sekretarz gminy Helena Szkałuba.
Celowanie butem w polityka nie ma u nas specjalnych tradycji. Jeśli już, to rzucano przede wszystkim jajami (oberwał m. in. były minister edukacji Jerzy Wiatr, leciały także w stronę Aleksandra Kwaśniewskiego). Według specjalisty od wizerunku, dla trafionego nie jest obojętne, czym zostanie uderzony: - Lepiej dostać ciastkiem niż jajem, bo to pierwsze wygląda śmiesznie, po drugie żałośnie, w dodatku jaja mogą być śmierdzące i upaćkana nim marynarka fatalnie wygląda. O ile można ograć coś śmiesznego, o tyle trudno to zrobić z czymś żałosnym - mówi dr Skała.
Ochrona polityków i biznesmenów jest wyczulona na takie incydenty. Dlatego na spotkanie trudno wnieść jakiś nietypowy rekwizyt. Kilka lat temu, kiedy ze studentami warszawskiej SGH miał spotkać się Bill Gates (kilka lat wcześniej sam był ofiarą tortowego zamachu) wśród studentów rozeszła się wieść, że jeśli komuś przyjdzie jakikolwiek głupi pomysł do głowy, zostanie natychmiast wyrzucony z uczelni.
Takie żarty mogą naprawdę wiele kosztować. Według kodeksu karnego czynna napaść na prezydenta zagrożona jest karą pozbawienia wolności od trzech miesięcy do pięciu lat (podobna kara grozi za napaść na głowę obcego państwa, akredytowanego szefa przedstawicielstwa dyplomatycznego lub „osobę korzystającą z podobnej ochrony na mocy ustaw, umów lub powszechnie uznanych zwyczajów międzynarodowych"). Za publiczne znieważenie prezydenta można dostać do trzech lat więzienia, a przedstawiciela obcego państwa lub dyplomaty do roku.
Można się jednak spodziewać kolejnych odcinków pantoflowego serialu, bo wydaje się być naturalnym pociskiem: nie zarekwirują go ochroniarze, ma odpowiedni ciężar, więc potencjalnie może sięgnąć celu i - co najważniejsze - zapewni rzucającemu chwilę sławy. - Media wielokrotnie emitują takie sceny, a to staje się zachętą dla naśladowców - uważa dr Marek Skała.
PS. Na kolejny zamach nie trzeba było długo czekać. Zaledwie parę dni po rzucie w premiera Chin, but wystrzelił w kierunku ambasadora Izraela w Szwecji Benny'ego Dagana podczas jego wizyty na Uniwersytecie Sztokholmskim. Za zamachem stała młoda kobieta krzycząc "mordercy" i "Intifada". Rzut tym razem okazał się celny - ambasador został trafiony w nogę. Napaść miała ciąg dalszy - w kierunku dyplomaty młody mężczyzna rzucił książki i notes. Oboje "zamachowcy" zostali zatrzymani przez policję.