Przed 1989 r. mówiono, że chadecja musi się liczyć głosami wypędzonych i dlatego nie może uznać granicy na Odrze i Nysie. Jeszcze w 1990 r. Helmut Kohl odmawiał zajęcia jednoznacznego stanowiska w kwestii granicznej, bo bał się, że przegra jesienne wybory do Bundestagu.
W 1998 r. CDU-CSU zainicjowała deklarację Bundestagu o krzywdach i zasługach wypędzonych, co chadekom w ostatecznym rachunku nie pomogło, bo wybory przegrali, ale sprowokowało polsko-niemiecką „wojnę papierową" - ostrą kontrdeklarację Sejmu.
Również w tym roku mamy wybory do Bundestagu i Agela Merkel jest w kłopocie. Tradycyjnie nie chce stracić wypędzonych jako pokaźnej części chadeckiej klienteli wyborczej. Równocześnie nie chce znów zadrażnić stosunków polsko-niemieckich w roku, który nie tylko jest rokiem wyborów do Bundestagu, ale i „rokiem rocznic", również polsko-niemieckich. Bogaty kalendarz wspólnych imprez ma pokazać obu społeczeństwom i Europie, że dobre polsko-niemieckie sąsiedztwo funkcjonuje, że nieporozumienia zostały przezwyciężone, i że nawet w okresie globalnego kryzysu finansowego akurat ci, tak trudni sąsiedzi, wyciągnęli naukę ze strasznej przeszłości i są spolegliwymi partnerami na przyszłość.
Od listopada 2007 r. rząd polski - i w dużej mierze polskie media - przerwał emocjonalną eskalację sprzeciwu wobec „Widocznego znaku" projektu upamiętnienia w Berlinie wysiedleń i wypędzeń. Donald Tusk stwierdził nawet, że Polska zachowa wobec niego przyjazną neutralność. Nieformalnie strona polska oczekuje w zamian uwzględnienie przez stronę niemiecką polskich urazów i odsunięcia Eriki Steinbach od przeszłej rady fundacji przygotowującej „Widoczny znak" wypędzeń.
Przez cały 2008 r. Angela Merkel uważała, że uda się przekonać Erikę Steinbach do dobrowolnego usunięcia się w cień.
Na stosunkach polsko-niemieckich od dawna ciąży przekleństwo kampanii wyborczych do Bundestagu
Reklama