Doceniam gest papieski: rzadko się zdarza, by Kościół hierarchiczny publicznie przyznał się do błędu nie sprzed tysiąca lat, lecz świeżego. Ale list nie wyjaśnia wprost tego, co kluczowe. Jak mogło dojść do takiej wpadki? Kto za nią odpowiada, jakie poniesie konsekwencje? Przecież uwaga papieża, że widać należy się w Watykanie nauczyć lepiej korzystać z Internetu jest groteskowa. Watykan ma do dyspozycji wielkie instytucje śledzące prawomyślność katolików całego świata. Ma specjalną komisję od spraw lefebrystów. Ma wreszcie urzędy do stałych kontaktów z innymi Kościołami i religiami.
Dlaczego wszystkie te ciała zawiodły i nie przestrzegły papieża przed skutkami zdjęcia ekskomuniki z biskupa jawnego antysemity? Bo przecież trudno uwierzyć, by były tak niekompetentne lub tak antysemickie, iż nie widziały w poglądach bp. Williamsona problemu.
Kłopot polega więc na tym, że przeciwnie niż tłumaczy papież, Watykan nie tylko mógł, lecz powinien był przewidzieć fatalne skutki papieskiej decyzji. Benedykt XVI zapowiada zmiany organizacyjne mające na przyszłość uchronić Kościół przed nowymi błędami polityki informacyjnej. Ale nie wyjaśnia, na jakim tle do nich doszło, a bez takiej diagnozy poprawa watykańskich public relations jest mało prawdopodobna.
List papieża jest pośrednio przyznaniem, że Watykan rozminął się w sprawie lefebrystów z wieloma wiernymi, a nawet częścią biskupów. Benedykt podkreśla, że sprawa ta nie jest jeszcze bynajmniej zakończona i lefebryści nadal nie mają w Kościele statusu ,,kanonicznego'', a ich księża nie pełnią swych funkcji kapłańskich ,,godziwie''. I nie mają co liczyć na zmianę, póki nie wyjaśni się kwestii doktrynalnych. Skoro tak, to skąd ten pośpiech? Czy 20 lat, jakie minęły od schizmy, to za mało, by wyjaśnić kwestię zgodności poglądów lefebrystów z nauką posoborowego Kościoła?