Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Świat

Dramat Johna Soleckiego

Porwania w Pakistanie

Od śmierci Piotra S. polski ślad w Pakistanie dopiero się zaczyna.

Od śmierci Piotra S. polski ślad w Pakistanie dopiero się zaczyna. Porywacze przetrzymują uprowadzonego na początku lutego Johna Soleckiego, przedstawiciela Wysokiego Komisarza ONZ do spraw Uchodźców, który pracował w Kwecie, stolicy Beludżystanu. W mieście tym znajduje się pakistański Ośrodek Badań Jądrowych, a więc jest to najbardziej strzeżone w kraju miejsce. Jeśli i tam można porwać człowieka, to znaczy, że nikt nie rządzi. Albo inaczej - rząd pozwala. Bo porwano Johna Soleckiego, obywatela USA, zapewne polskiego pochodzenia, z błękitnym paszportem ONZ. Pakistan najwyraźniej nie chce żeby cudzoziemcy, a zwłaszcza Amerykanie kręcili się wokół instalacji nuklearnych, bo za bardzo wtrącają się potem we wszystko, co dotyczy wykorzystania energii jądrowej.

Główna postać Ośrodka, dr Abdel Kadir Khan, osadzony w areszcie domowym przez generała Musharrafa, naraził się dyktatorowi, bo sprzedał na własna rękę technologię jądrową do Libii, Iranu i Korei Północnej. Amerykanie byli wściekli bo przecież Musharraf obiecywał  Amerykanom sojusz w związku ze sprawami afgańskimi i poszukiwaniem ibn Ladena, a dopuścił do takiej samowoli naukowca! Kiedy Musharrafa usunięto, dr Khan został wypuszczony na wolność przez następcę dyktatora, prezydenta Asifa Zardariego. Stało się to... w dwa dni po zamordowaniu polskiego geofizyka. Johna Soleckiego porwano wkrótce potem. Czy to przypadki?

Beludżowie nigdy wcześniej nie porywali. To nie są Pusztuni. Nie pochodzą od Ariów, a od Drawidów, czyli starszego narodu. Są od Pusztunów znacznie łagodniejsi i bardziej przyjaźni. Walczą z nikłymi szansami o niepodległość dla bogatej w minerały pustyni. Niepodległy Beludżystan liczący półtora miliona mieszkańców sąsiadowałby z potężnym Pakistanem, Iranem i Afganistanem - bez szans na przeżycie.

Reklama