Z relacji telewizyjnych wiemy, że mężczyźni ubrani w czerwone koszule rozbijają szyby w samochodach. Policja wkracza do akcji z pałkami. To coś nadzwyczajnego, bo tajska policja działająca bez przerwy, jest dyskretna. Postępuje tak, aby bliźni był szczęśliwy, chyba że mu się odechce. Co się więc stało? I dlaczego milczy król, Bhumibol?
Jego Królewska Mość, panujący w imieniu dynastii, która włada Tajlandią od końca XVIII wieku, zresztą prywatnie - pełen taktu, dyskrecji i uroku pan - raczy odzywać się do poddanych niesłychanie rzadko, bo to nie są to jego obowiązki. Jego powinnością jest być uwielbianym. I to Mu wychodzi. Z pewnym zastrzeżeniem. On jest troszkę mniej, niż uwielbiany. On jest po prostu tylko kochany. Kiedy bywa w swojej weekendowej rezydencji w Hoa Qin, na pełnym morzu, lecz w odległości strzału, chroni go tajska korweta. Warto tam pojechać. Przekracza się rzekę Kwai, to znaczy kołami samochodu dotyka się konstrukcji kultowej: MOSTU NA RZECE KWAI. To nie ma znaczenia, że most, który zagrał w filmie, został zbudowany przez scenografów do jednorazowego użytku. Prawdziwy most stoi do dziś. A tuż za mostem znak, którego nie widziałem, ani wcześniej, ani później na żadnej drodze: nie wolno jechać wolniej, jak z prędkością 130 km/h. Panie burmistrzu Helu - czy Pan nas czyta?
Tajlandia była w czasach wojny wietnamskiej najbliższym miejscem rekreacji dla żołnierzy. Za prezydentury Lyndona B. Johnsona i Richarda Nixona, w liczbie pół miliona, mordowali siebie i innych. Musieli się więc w jakiś sposób odradzać. Piękne, pogodne strony Tajlandii, buddyzm, czyli antyteza agresji, zbudowały potęgę ekonomiczną kraju. Dziewczyny, buddystki, postępowały z nakazami religii - żyj tak, aby bliźni był szczęśliwy. Więc postępowały tak i robią to do dziś. W Tajlandii nie ma prostytucji, bo jest zakazana.