„Jest to taka niewielka zwykła historia. Urodziłam się w Warszawie w rodzinie profesorskiej. Wyszłam za mąż za Piotra Curie i miałam dwoje dzieci. Dzieło moje naukowe wykonałam we Francji” – pisała o sobie Maria Skłodowska.
Niewielka historia? Jak na kobietę żyjącą na przełomie XIX i XX w., która nie rezygnując z założenia rodziny, zdobyła gruntowne wykształcenie na Sorbonie, wzbogaciła tablicę Mendelejewa o dwa promieniotwórcze pierwiastki (rad i polon), otrzymała dwukrotnie Nagrodę Nobla (najpierw z fizyki w 1903 r., następnie z chemii w 1911 r.) i ponad 20 doktoratów honoris causa – to chyba niemało?
Z perspektywy czasu widać, jak bardzo jej zawodowe odkrycia zmieniły obraz nauki i świata. Czy miała tego świadomość w lipcu 1934 r., kiedy umierała na białaczkę spowodowaną długoletnim kontaktem z substancjami promieniotwórczymi i promieniami Roentgena? W jednej z wielu sporządzonych przez siebie notatek Maria Curie zawarła takie credo: „Myślę, że w każdej epoce można mieć życie interesujące i użyteczne, a o to głównie chodzi, aby go nie zmarnować”. I żyła intensywnie do ostatnich chwil.
Nie czytać hołoty!
Niektóre źródła podają, że Maria Curie i Albert Einstein widzieli się przelotnie już w 1909 r., podczas obchodów 350-lecia Uniwersytetu Genewskiego. Na pewno spotkali się w październiku 1911 r. w Brukseli, na I konferencji Ernesta Solvaya, francuskiego przedsiębiorcy i chemika. Einstein przyjechał tam zainteresowany teoriami fizyki kwantowej. Maria zrobiła na nim olbrzymie wrażenie. I trudno się dziwić: miał zaledwie 32 lata, więc starsza o 12 lat uczona – z dwiema Nagrodami Nobla na koncie i samodzielną katedrą (przejęła ją po mężu, który zginął tragicznie w 1906 r.