JOANNA CIEŚLA: – Czy pan się łapie za głowę, przeglądając wyniki matur kandydatów na studia?
ARNOLD KŁONCZYŃSKI: – Nie. Przynajmniej na razie. Na Uniwersytecie Gdańskim w pierwszej kolejności przygotowujemy i ogłaszamy listy przyjętych na najbardziej oblegane kierunki – biotechnologię, prawo, psychologię, kryminologię, japonistykę. Wyniki tegorocznych kandydatów nie odbiegają wyraźnie od wyników ubiegłorocznych. Zauważamy natomiast, że nawet ci najlepsi rezygnują z podchodzenia do egzaminów maturalnych na poziomie rozszerzonym.
Żeby zaliczyć maturę, muszą podejść do przynajmniej jednego. Ale faktycznie z danych Centralnej Komisji Egzaminacyjnej wynika, że najczęściej do tego się ograniczają. I ogólnie mówiąc, najczęściej zdają kiepsko.
No właśnie, jeszcze kilka lat temu maturzyści – przynajmniej ci, którzy starali się dostać na uniwersytety – wybierali ambitniej, po dwa–trzy przedmioty rozszerzone. I z danych, które zaczynają już spływać, o rekrutacji na kierunki mniej oblegane widać też, że te wyniki egzaminów są słabsze. Na przykład 40 proc. na maturze rozszerzonej z angielskiego u kogoś, kto na poziomie podstawowym zdobył 90 proc. Uczelnie na różne sposoby liczą punkty potrzebne do przyjęcia na poszczególne kierunki, ale zawsze to jest pewien wzór uwzględniający rezultaty i z egzaminów podstawowych, i rozszerzeń. My układamy te wyniki w formule konkursu świadectw, premiując przedmioty związane z danym kierunkiem studiów, i przyjmujemy najlepszych – 30, 60 albo 100 osób, w zależności od kierunku. Wygląda na to, że w przypadku slawistyki, studiów wschodnich, studiów bałkańskich czy historii, na której sam prowadzę zajęcia, progi punktowe – czyli wynik ostatniego przyjętego kandydata – faktycznie będą niższe niż w ubiegłym roku.