Rozsądek podpowiada, by wobec takich haseł zachować powściągliwość. Ale może tym razem nikt nie chce żerować na naiwności konsumentów i podsuwa rzeczywiście wartościowy eliksir?
Jest nim witamina D, która już teraz cieszy się uznaniem wielu lekarzy, chyba największym spośród wszystkich suplementów diety. Skoro jednak mowa o suplementach, pojawia się podejrzliwość: mało to mamy wokół siebie ich reklam, które obiecują cuda? Producenci wciskają pigułki, choć wystarczyłoby zdrowo się odżywiać.
Witamina D również ma swoje źródła w naturze – są nimi słońce i popularne artykuły spożywcze: m.in. żółtka jaj, masło, sardynki, śledzie oraz inne tłuste ryby (łosoś, makrela). Czy po słonecznym lecie i zachowując przykazania urozmaiconej diety, warto jeszcze dokarmiać się tabletkami? Czy niebezpieczeństwo przedawkowania nie jest gorsze od niedoboru?
Prof. Paweł Płudowski z Centrum Zdrowia Dziecka zorganizował w Warszawie międzynarodową konferencję European Vitamin D Association, by eksperci mogli uzgodnić swoje opinie i wydać rekomendacje. W środowisku naukowym panuje bowiem spora rozbieżność, ile witaminy D powinniśmy przyjmować, by zachować zdrowie, nie mówiąc o gronie sceptyków, którzy w każdej tego typu zachęcie widzą interes przemysłu farmaceutycznego. – Sponsorem mojego wykładu jest słońce – ironizował prof. Michael F. Holick z Bostonu. Ponieważ każdy wykładowca kończył swoją wypowiedź deklaracją, że sam przyjmuje witaminę D (jak prof. Maria Borszewska-Kornacka z kliniki neonatologii w Warszawie: – To jedyny lek, który biorę) albo podaje ją swojej rodzinie (prof. Stefan Pilz z Grazu w Austrii: – Syn nie jest zadowolony, ale będzie miał zdrowsze kości i inne narządy) – można odnieść wrażenie, że w tym gronie nie było wątpiących.