Justyna Sobolewska: – Cykl kryminałów z Joanną Chyłką sprzedał się już w ponad pół milionie egzemplarzy, a to tylko jedna z pańskich serii. Mamy dopiero lipiec, a już wyszła pańska piąta książka w tym roku: „Czarna Madonna” – pierwszy horror w pana dorobku. Czy pan się z kimś ściga?
Remigiusz Mróz: – Z nikim! I na szczęście z niczym, bo wydawca nie daje mi deadline’ów – wie, że mam 20 książek upchniętych w szufladach, więc jest spokojny. A poza tym wierzy mi, kiedy mówię, że spędzam mniej więcej osiem godzin dziennie na pisaniu. I rzeczywiście tak jest, dlatego często kończąc pisać książkę, czuję się w danym gatunku wyeksploatowany.
Stąd teraz nowy gatunek, horror, żeby się nie nudzić?
Chciałem trochę uciec od poletka, na którym czuję się najlepiej, czyli tego kryminalno-politycznego. A ze względu na to, że grozę budzą we mnie właśnie wątki religijne, zamierzałem sprawdzić, czy sam jestem się w stanie przestraszyć. Po skończeniu pracy nad książką i kilku nieprzespanych nocach powiedziałem redaktorce: nigdy więcej, więc chyba się udało.
A dlaczego to Polska ma w pańskim horrorze wyjątkową rolę do odegrania w globalnej rozgrywce dobra ze złem? Nie za dużo ostatnio o naszej wyjątkowości się mówi?
Właściwie wskazówka jest już w samym tytule. „Czarna Madonna” oznacza bowiem relikwie, które znajdują się na Jasnej Górze i stanowią istotny element fabuły. A że przy okazji jest to sacrum dla wielu Polaków, to kiedy tylko ujawniliśmy okładkę, trochę nam się oberwało. Niektórzy twierdzili, że nie powinno się w ten sposób wykorzystywać symboli religijnych. Ale jak inaczej zaprojektować okładkę horroru religijnego?