Przejdź do treści
Kryminały i ich autorzy

True crime. Fakty ciekawsze niż fikcja

Serial „Mindhunter” opowiada o narodzinach w FBI jednostki studiującej psychikę seryjnych zabójców. Serial „Mindhunter” opowiada o narodzinach w FBI jednostki studiującej psychikę seryjnych zabójców. Patrick Harbron/Netflix
Polaków, a szzególnie Polki, coraz bardziej fascynują prawdziwe zbrodnie. Rośnie popularność reportaży, kryminałów, seriali opartych na faktach. Dlaczego fikcja nam nie wystarcza?

Popkultura ma już za sobą długi okres fascynacji seryjnymi zabójcami. Za jego szczyt uznać można filmy „Siedem” Davida Finchera i „Milczenie owiec” na podstawie powieści Thomasa Harrisa. Potem były jeszcze między innymi „Zodiak” (też Finchera), następnie seriale „Dexter” czy „Hannibal”, w których to już sami mordercy byli głównymi bohaterami. W literaturze kryminalnej zaroiło się natomiast od zwyrodnialców prześcigających się w opracowywaniu coraz bardziej wymyślnych sposobów na torturowanie i uśmiercanie swoich ofiar. Doczekaliśmy się nawet historii kierowanej do młodzieży, czyli serii „John Cleaver” Dana Wellsa, rozpoczętej powieścią „Nie jestem seryjnym mordercą”, której protagonistą jest nastoletni socjopata, świadom faktu, że jeżeli ulegnie swoim żądzom, zacznie zabijać ludzi. To był 2009 r.

Ostatnia dekada to już okres przemian. W „Podły, okrutny, zły” skazany za zamordowanie 30 kobiet Ted Bundy miał twarz gwiazdora Zaca Efrona. Sam Charles Manson „pojawił się” w filmie „Charlie Says”, a potem w „Pewnego razu w… Hollywood” Quentina Tarantino, a także w drugim sezonie serialu „Mindhunter” Netflixa, gdzie zresztą wciela się w niego ten sam aktor Damon Herriman.

„Mindhunter” to ciekawy przypadek, bo można tę produkcję odczytywać jako ukoronowanie „przygody” Finchera z motywem seryjnych morderców. Reżyser ponownie pochyla się bowiem nad najbardziej okrutnymi z ludzi, czyni to jednak w sposób bardziej analityczny, bo pokazuje fabularną wersję narodzin w FBI jednostki studiującej psychikę seryjnych zabójców, celem ich zrozumienia – a ostatecznie skuteczniejszego ścigania.

Czytaj także: Krótki przegląd wciągających kryminałów historycznych

Fascynujące zbrodnie

Serial Finchera pokazuje więc dokładnie ten moment, gdy groza związana z seryjnymi morderstwami ustępuje miejsca fascynacji. A opowieść o ofiarach zostaje zastąpiona przez szukanie przyczyn. To znamienne, ponieważ zarówno w Stanach, jak i w Polsce obecnie na fali wznoszącej jest nurt pokrewny do historii o seryjnych mordercach, również dotyczący zbrodni, często podobnie okrutnych. Tym razem „bohaterami” nie są jednak demoniczni maniacy pokroju Mansona czy Syna Sama, ale ojcowie, sąsiedzi, narzeczeni, żony, matki, dzieci – bliscy, i morderstwa, do których dochodzi tuż obok, w małych miasteczkach, w społecznościach, gdzie każdy zna każdego.

Kluczowe jest też, by takie opowieści były oparte na faktach, a im wierniej oddają rzeczywistość, tym lepiej. To „prawdziwe zbrodnie” albo true crime.

Nie sposób wskazać konkretnego wydarzenia, które dało początek nowej modzie. Narastała stopniowo, niezależnie w różnych mediach, z różnych przyczyn. I nie do końca oznacza kopiowanie amerykańskich wzorców. Bo choć wraz z Amerykanami oglądaliśmy filmy Davida Finchera czy serial „Dexter” o seryjnym mordercy, ominęły nas szalenie ważne w Stanach podcasty, takie jak „My Favorite Murder” Karen Kilgariff i Georgii Hardstark, a zwłaszcza niezwykle głośny „Serial”, którego odcinki dotychczas pobrano ponad 300 mln razy. Nie bez znaczenia jest również popularność w Polsce literatury kryminalnej, zwłaszcza rodzimej, która stała się po prostu modna i przyciągnęła do fabuł o zbrodniach całe rzesze nowych odbiorców.

Serial Finchera pokazuje dokładnie ten moment, gdy groza związana z seryjnymi morderstwami ustępuje miejsca fascynacji.mat. pr.Serial Finchera pokazuje dokładnie ten moment, gdy groza związana z seryjnymi morderstwami ustępuje miejsca fascynacji.

Jeżeli pokusić się o wskazanie przynajmniej pewnych kamieni milowych dla wzrostu popularności „prawdziwych zbrodni” nad Wisłą, można wspomnieć choćby serię „Na F/Aktach” wydawnictwa Od Deski do Deski. Publikujący ją Anna i Tomasz Sekielscy zainspirowali się książką „Z zimną krwią” Trumana Capote’a i w 2015 r. wydali „Preparatora” Huberta Klimko-Dobrzanieckiego, „Inną duszę” Łukasza Orbitowskiego oraz „I odpuść nam nasze…” Janusza Leona Wiśniewskiego – wszystko to fabuły, silnie inspirowane jednak faktami. Zwłaszcza powieść Orbitowskiego narobiła wiele szumu, zdobywając wtedy Paszport POLITYKI. Później w „Na F/Aktach” ukazywały się jeszcze m.in. „Smutek cinkciarza” Sylwii Chutnik, „Równonoc” Anny Fryczkowskiej czy „Bestia. Studium zła” Magdy Omilianowicz, będąca już reportażem.

Nieco wcześniej, bo w 2010 r., ruszył w Polsce kanał Crime+Investigation Polsat (albo CI Polsat), który w ciągu dwóch lat zaczął produkcję lokalnych, polskich dokumentów o tematyce kryminalnej. Rok temu zaprosił popularnych autorów i autorki kryminałów, m.in. Wojciecha Chmielarza, Katarzynę Bondę czy Martę Guzowską, dał im akta autentycznych spraw kryminalnych, a efektem były fabuły w formie opowiadań, przerobione następnie przez telewizję na odcinki serialu dokumentalnego. Format „Opowiem ci o zbrodni” był sukcesem, o czym świadczy jego planowany powrót we wrześniu, z drugim sezonem. Wyniki kanału mówią zaś wiele o trendzie popularności „prawdziwych zbrodni”. – Ostatnie dwa lata były najlepszymi pod względem oglądalności w historii kanału – mówi Agnieszka Kubiak, dyrektor ds. lokalnych produkcji i kreacji w CI Polsat.

Czytaj także: „Najbardziej wymagające są sceny erotyczne” – uważa Remigiusz Mróz

Mord za domem

Zalew historii typu true crime w Polsce wynika m.in. z połączenia dwóch silnych nurtów na rynku książki: wspomnianej popularności kryminałów, ale również rosnącej popularności literatury faktu. „Prawdziwe zbrodnie” to innymi słowy kura znosząca dwa złote jajka naraz.

Zjawisko żyje dziś w obiegu różnych formatów i dziedzin. Autentyczne zbrodnie przenikają do fikcji kryminalnej, coraz częściej czerpiącej z prawdziwych historii, do telewizji i katalogów serwisów VOD, gdzie trafiają coraz to nowe produkcje dokumentalne, do mediów społecznościowych (Wojciech Chmielarz i jego cykl felietonów „Zbrodnia na poniedziałek”), a nawet do barów – w Warszawie popularne są wykłady w Worku Kości, zarządzanym przez Renatę Kuryłowicz. – Na scenie Worka wykładają profilerzy, psycholodzy śledczy, psychoterapeuci, psycholodzy kliniczni, byli pracownicy służb specjalnych i policji, technicy kryminalistyki, kryminolodzy, antropolodzy sądowi, suicydolodzy i seksuolodzy – opowiada Kuryłowicz.

CBS Reality z kolei zrealizował kryminał dokumentalny „Pogrzebani za domem”. Wedle opisu widzowie otrzymują „relacje z pierwszej ręki dotyczące zbrodni, których ofiary zostały znalezione w ogrodach czy na podwórkach”, a „dzięki bezpośrednim relacjom funkcjonariuszy organów ścigania i najbliższych ofiar ukaże się prawdziwy obraz zbrodni i jej następstwa”. Rosnącą popularność tematyki „prawdziwych zbrodni” w Polsce widać zatem wszędzie. Pozostaje pytanie, z czego ona wynika, co tak bardzo przyciąga nas w tych historiach?

Pogrzebani za domem.mat. pr.Pogrzebani za domem.

Zacznijmy od tego, że wśród ich odbiorców w przewadze są kobiety. W „New York Timesie” ukazał się esej Kate Tuttle pod tytułem „Why Do Women Love True Crime?” (Dlaczego kobiety kochają prawdziwe zbrodnie?), w którym autorka powołuje się m.in. na badania z 2010 r., wedle których aż 70 proc. recenzji książek z tej kategorii sprzedawanych na Amazonie wystawiały kobiety (panowie z kolei dominowali w kategorii książek o wojnie – ich recenzje stanowiły 82 proc. wszystkich zamieszczanych w sklepie ocen). – Największą część widowni stanowią panie, mniej więcej dwie trzecie publiczności – opisuje Renata Kuryłowicz wykłady w Worku Kości. Co można powiązać z jeszcze jedną statystyką, dostarczoną przez Agnieszkę Kubiak:

Kilka lat temu CI Polsat zrealizowało badanie, z którego wynikało, że 46 proc. ankietowanych uważa, że oglądanie kanałów kryminalnych zwiększa ich czujność i ostrożność, a 43 proc. interesuje się przestępstwami, by samemu się przed nimi chronić.

Ku przestrodze

Wynika z tego, że kobiety interesują się sprawami prawdziwych zbrodni, ponieważ są świadome czyhających na nie zagrożeń i uważają, że ich studiowanie da im dostęp do wiedzy, która być może w przyszłości uratuje im życie. W takim układzie true crime stają się więc historiami „ku przestrodze”. A to znów prowadzi nas do eseju Tuttle, która diagnozuje podobnie: że fascynacja tego typu historiami może wynikać z chęci uczenia się z nich – skoro dana kobieta zbiegła napastnikowi, może i ja będę w stanie tak się uratować w podobnej sytuacji?

Eseistka „New York Timesa” podsuwa i kolejny ciekawy trop, pisząc, że „najlepsze true crime jest jak dobra baśń: prosta opowieść, ujawniająca skomplikowaną, ważną prawdę”. To zajmujące porównanie, bo otwiera przed nami interpretację, że „prawdziwe zbrodnie” to współczesne baśnie dla dorosłych; bajki dla tych, którzy nie wierzą już w wilkołaki i wiedźmy, dla społeczeństwa racjonalistów, nieulegających zabobonom, widzących w świecie tylko to, co mierzalne i zbadane. W takim świecie ostatnim potworem, który może czaić się w mroku, zostaje drugi człowiek, a zło nie jest już nadprzyrodzone, tylko mieszka obok nas, może nawet w naszych najbliższych. Taki świat wreszcie jest niezaprzeczalnie prawdziwy; nie bez przyczyny, zapytany o atrakcyjność „prawdziwych zbrodni”, Wojciech Chmielarz odpowiedział, że w ich przypadku nie ma w ogóle tego momentu, w którym czytelnik musi zawiesić niewiarę, żeby uwierzyć w daną historię. Oto więc strachy XXI w.

Czytaj także: Wojciech Chmielarz o kryminałach i niebezpiecznych pokusach

To coś, co wraca w wypowiedziach niemalże wszystkich rozmówców, a także u Kate Tuttle, która pisze o „dostrzeganiu nagiej prawdy o świecie”. Podobnie Agnieszka Kubiak z CI Polsat stwierdziła, że ich widzowie zaczęli poszukiwać prawdy o współczesnym świecie, a tematyka true crime umacnia niektórych w przekonaniu, że świat jest niebezpieczny.

Śledzenie takich historii i przyglądanie się śmierci staje się więc dla odbiorców przypomnieniem o zazwyczaj skrywanym obliczu otaczającej nas rzeczywistości. Do podobnych wniosków dochodzi Renata Kuryłowicz, przy okazji wskazując wydarzenie w swoim życiu, które otworzyło jej oczy:

Wydaje mi się, że śmierć męża była katalizatorem, wyzwoliła moje zahamowania. Przemilczanie tematu śmierci, udawanie, że wszyscy się dookoła kochamy, nikt nie robi sobie krzywdy, a śmierć, znęcanie się nad innymi i mordercy istnieją tylko w serialach, książkach, w kinie czy internecie… Otóż nie. To wszystko jest obok nas, jest wręcz częścią naszego życia.

Dziwniejsze niż fikcja

Nie można też, co jasne, ignorować aspektu rozrywkowego. Ewa Ornacka, autorka książki „Zrozumieć zbrodnię” (współautorem był dr Jerzy Pobocha, biegły sądowy z zakresu psychiatrii), fascynację true crimes komentuje jasno: – Zło jest atrakcyjniejsze od dobra. Dodaje też: – Lubimy się bać, poczuć dreszcz emocji, zobaczyć śmierć na własne oczy. W dawnych czasach taką potrzebę zaspokajały publiczne egzekucje.

Wtóruje jej Agnieszka Kubiak. – Ludzi od zawsze fascynowało zło – mówi, dodając, że prawdziwe zbrodnie są często bardziej zaskakujące i przerażające niż fikcja. Co zresztą zgrywa się ciekawie z cytatem z Marka Twaina, który znajdziemy na stronie wydawnictwa Od Deski Do Deski: „Prawda jest dziwniejsza od fikcji, a to dlatego, że fikcja musi być prawdopodobna”. Oraz z przytaczanymi wyżej słowami Wojciecha Chmielarza o braku konieczności „zawieszania niewiary”.

„Prawdziwe zbrodnie” są więc atrakcyjne, ponieważ są… prawdziwe. I bliskie nam, realne, nie przydarzają się nielicznym, gdzieś daleko, ale ludziom wokół nas. – W przypadku gangsterskich porachunków zawsze trzymałam nerwy na wodzy. Śmierć od kuli, bomby czy na skutek pobicia to nieodzowny element przestępczego świata. Gorzej, gdy ginie kilkuletnia dziewczynka, rozpruta z chirurgiczną precyzją przez okrutnika – opowiada Ewa Ornacka, pytana o to, jak reaguje na przeglądanie akt kolejnych spraw, ale w tych słowach jednocześnie trafnie streszcza, co nas pociąga w takich historiach.

„Prawdziwe zbrodnie' są atrakcyjne, ponieważ są prawdziwe.Tero Vesalainen/Shutterstock„Prawdziwe zbrodnie" są atrakcyjne, ponieważ są prawdziwe.

Renata Kuryłowicz stawia ostrzejszą diagnozę, popularność true crime łącząc z postępującą psychopatyzacją społeczeństwa i coraz słabszą wrażliwością na ludzką krzywdę, bez oglądania się na prawa innego człowieka, w tym prawo do prywatności. To ostatnie pokazuje problem gapiów filmujących zwłoki na miejscach zbrodni. Oraz zjawisko przedstawień medialnych, jakimi stają się szybko sprawy zaginionych czy zamordowanych. Zdaniem Kuryłowicz popularność true crime jest podkręcana nie tyle serialami, powieściami, kinowymi hitami, ile naszym biernym udziałem w śledztwach. – Praktycznie każdy uważa się za speca i daje sobie prawo do publicznych wypowiedzi – mówi. Dlatego chcemy wiedzieć coraz więcej, chcemy poznać narzędzia pracy policji, kryminalistyków, speców w dziedzinach związanych z organami ścigania i wymiaru sprawiedliwości.

Czytaj także: Powieści z trupem, czyli dlaczego tak nas wciągają kryminały

Skoro więc zbrodnia jest tak wszechobecna, że stała się „pop”, ostatnim pytaniem pozostaje kwestia wpływu na odbiorców długotrwałego bombardowania szczegółami okropnych przestępstw. – Czytam kolejny opis kolejnej makabrycznej zbrodni i tylko wzruszam ramionami – mówi Wojciech Chmielarz. I zaraz dodaje: – Czasami trafiają się takie książki jak „Miasteczko zbrodni” Moniki Góry o sprawie Iwony Cygan, która mną autentycznie wstrząsnęła. Niemal się popłakałem przy jej lekturze, a zamiast żołądka miałem same supły.

Najwyraźniej niełatwo również pracować nad dokumentami dla CI Polsat. – Kolaudacje kolejnych programów kryminalnych nadal budzą we mnie duże emocje, często wywołując nawet łzy. Ciężko być obojętnym wobec ludzkich tragedii – przyznaje Agnieszka Kubiak. Nawet Ewa Ornacka, która najpierw jako dziennikarka, a potem autorka książek zbrodniami zajmuje się od lat 90., przyznaje, że zdarzało jej się płakać nad aktami: – Wyobrażam sobie cierpienie ofiary, zanim umarła.

To również siła tych opowieści – prawda fascynuje, prawda przyciąga, boli i boleć nie przestaje.

Artykuł ukazał się Polityce 33.2019 (3223) z dnia 12.08.2019;
Oryginalny tytuł tekstu: „Zło jak złoto”

Reklama
Mistrzowie polskiej kultury
Kryminały i ich autorzy
Odpocznij sobie
Być eko
Miłość!

Cyfrowe wydania specjalne to wybór najlepszych tekstów dziennikarzy "Polityki" na ważne tematy, którym przyglądamy się pod różnym kątem. Dostępne są dla subskrybentów pakietów Premium i Uniwersum.