Gdy Polacy, za radą Jana Zamoyskiego, wybrali w 1587 r. na tron Zygmunta III Wazę ze Szwecji, po kądzieli Jagiellona, nie zdawali sobie sprawy, jaki los gotują Rzeczpospolitej. Zygmunt III nie zamierzał rezygnować z korony szwedzkiej, mimo że de facto przeszła w ręce jego stryja Karola Sudermańskiego. Królami szwedzkimi tytułowali się też synowie Zygmunta, Władysław IV i Jan II Kazimierz. Tym samym Polska stworzyła Szwedom świetny pretekst do wojen, podczas których wyrosły wielkie talenty Gustawa II Adolfa i Karola II Gustawa.
Za czasów Batorego Szwecję jeszcze lekceważono: milionowy ubogi kraj miał się równać z 10-milionową bogatą Rzeczpospolitą? Ale po sukcesach Gustawa Adolfa podczas wojny trzydziestoletniej Bałtyk stawał się jeziorem szwedzkim. Siłę rażenia skoncentrowanego ognia muszkietów i lekkiej artylerii („skórzanych dział”) Gustawa Adolfa odczuli boleśnie Polacy w latach 20. XVII w. Tylko geniusz dowódczy hetmana Stanisława Koniecpolskiego i zaangażowanie sił szwedzkich w wojnę trzydziestoletnią w Europie uchroniły nas przed przykrymi konsekwencjami potęgi militarnej Szwecji.
Do czasu. W 1655 r. podczas wojen z Kozakami i Moskwą na Polskę spadł osławiony potop armii Karola X Gustawa. Wybitny historyk Władysław Konopczyński: „Karol Gustaw napadł na nas nie dlatego, że Jan Kazimierz marzył o koronie ojcowskiej, lecz dlatego, ponieważ miał wojsko spragnione łupu, skarb pusty, ambicję niepomierną. Napadł nie dlatego, żeśmy byli niebezpieczni, ale dlatego, ponieważ uważał nas za słabych i już bezpowrotnie upadłych...”. Karol X Gustaw: „Nie mamy wprawdzie złota, ale zdobędziemy je żelazem, którego nie poskąpiła nam natura” (zwierzając się posłowi francuskiemu Antoine’owi de Lumbrčs).