Świat chrześcijański zanika, co nie znaczy, że zaniknie chrześcijaństwo – twierdzi jeden z największych dziś filozofów katolickich Charles Taylor. Swą gigantyczną rozprawę „Epoka świecka” zaczyna od prostego pytania: jak to się stało, że około 1500 r. wiara w Boga organizowała człowiekowi Zachodu zarówno wizję świata, jak i każdą dziedzinę życia, a dziś z taką łatwością przychodzi mu niewiara?
Jednak odpowiedź, jaką daje ten 80-letni Kanadyjczyk, uczestnik kolokwiów papieskich w Castel Gandolfo i Spotkań Tischnerowskich w Krakowie, powinna zaskoczyć członków naszego ortodoksyjnego Stronnictwa Wiary. Sekularyzacji Zachodu wcale nie są winne nauki ścisłe, Kopernik, Darwin, Freud, którzy odczarowali religijne mity. To w samym chrześcijaństwie jest zawarty wirus racjonalnej demitologizacji religijnej białej magii. Zresztą dał o sobie znać już 500 lat przed narodzinami Chrystusa, gdy na osi czasu – jak mawiał Karl Jaspers – pojawiły się niezależnie od siebie cztery wielkie kręgi kulturowe: taoizm i konfucjanizm w Chinach, buddyzm w Indiach, zoroastryzm w Persji, a na Zachodzie – Sokrates, Platon i Arystoteles. Już wtedy w wielkie religie światowe wpisany został pierwiastek racjonalny, pozwalający wątpić w siły nadprzyrodzone, ale też wciąż na nowo szukać logicznych dowodów na istnienie Boga.
Świecka świętość
Niemniej prawdą jest, że jeszcze w średniowieczu kosmos człowieka Zachodu zamieszkiwały duchy, a Bóg nadawał sens ludzkim losom. Scholastycy mogli się spierać o istotę Trójcy Świętej oraz o formy życia pozagrobowego. Ale Wszechświat, Kościół i lokalna wspólnota hierarchicznie do siebie przystawały.