Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Gęba na kłódkę

Tajemnice państwowych tajemnic

Leszek Zych / Polityka
Żyjemy w mroku tajemnic, w gąszczu klauzul „poufne”, „tajne”, „ściśle tajne”. Mania tajemniczości powoduje skutek odwrotny do zamierzonego – nawet prawdziwe tajemnice są bezustannie ujawniane, a to, co powinno być jawne, jest przed opinią publiczną skrzętnie skrywane.
Klaus Hackenberg/Corbis

W Polsce mamy ponad 50 rodzajów tajemnic chronionych prawem. Najważniejsza jest tajemnica państwowa, której ujawnienie może spowodować zagrożenie dla interesów państwa, w tym dla jego niepodległości, nienaruszalności terytorium i obronności. Wszystko, co jest z tą sferą związane, oznacza się najwyższą klauzulą „tajne” lub „ściśle tajne”.

Drugie miejsce w hierarchii zajmuje tajemnica służbowa („poufne” i „zastrzeżone”). To informacja uzyskana w związku z czynnościami służbowymi, której ujawnienie mogłoby narazić na szkodę interes państwa, interes publiczny lub chroniony prawem interes obywateli albo jednostki organizacyjnej. Tym przepisem zasłaniają się wszystkie służby działające w sektorze bezpieczeństwa, czyli wojsko, policja i służby specjalne.

Klauzulowanie każdego dokumentu, bez względu na jego wagę i ewentualne szkody, jakie może przynieść jego ujawnienie, to dzisiaj już norma. Rozrasta się obszar tajemnicy. Tworząc jakikolwiek dokument, urzędnik sam ocenia, czy będzie on jawny. Jeśli nadaje mu klauzulę tajności, określa też jej stopień. W przypadku tajemnic państwowych klauzule nadaje szef instytucji. Potem już nikt, poza autorem dokumentu, nie może podważyć nadanej tajności i znieść klauzuli, aby upublicznić informację.

Wiedza stanowiąca tajemnicę państwową pozostaje niejawna przez 50 lat. Tajemnice służbowe z klauzulą „poufne” podlegają ochronie przez 5 lat, a „zastrzeżone” – 2 lata. Nigdy zaś nie mogą być ujawnione dane funkcjonariuszy operacyjnych ABW, Agencji Wywiadu, Służby Kontrwywiadu Wojskowego, Służby Wywiadu Wojskowego, CBA oraz byłych funkcjonariuszy UOP i WSI. Co ciekawe, ten katalog nie obejmuje policjantów z pionów operacyjnych ani pracowników Straży Granicznej.

Tajemnic zwykłych obywateli chronią przepisy branżowe. Ryszard Taradejna, specjalizujący się w zagadnieniach związanych z ochroną informacji niejawnych, wymienia w przygotowywanej do druku książce „Informacja publiczna a prawna ochrona informacji prywatnych, zawodowych i gospodarczych” długą listę tajemnic zawodowych chronionych w Polsce. Są to m.in. tajemnica przedsiębiorstwa, handlowa, bankowa, adwokacka, radcowska, doradcy podatkowego, notarialna, komornika sądowego, skarbowa, statystyczna, wynalazcza, detektywistyczna, tłumaczy przysięgłych, lekarska, spowiedzi. Poczesne miejsce w tym katalogu zajmuje tajemnica dziennikarska.

Wiele tajemnic uzasadnianych jest dobrem indywidualnych obywateli czy wręcz prawami człowieka. Tajemnicą mogą być płace, o ile pracodawca tego wymaga. Stan zdrowia. Światopogląd. Głosujemy w sposób tajny. Nie ujawniamy preferencji seksualnych. Chronimy nasze dane osobowe, więc nie możemy odnaleźć dawnych znajomych, bo po wejściu w życie w 1998 r. ustawy o ochronie danych osobowych z list lokatorów poznikały nazwiska, podobnie jak adresy z książek telefonicznych.

Wolna informacja, czyli iluzja

Czego brakowało w PRL poza wolnością, kiełbasą, cukrem i wódką? Informacji! Dostępna była tylko nielicznym. W 1991 r. dziennikarza przeprowadzającego wywiad z byłym ministrem spraw wewnętrznych Czesławem Kiszczakiem zadziwił widok biblioteki w gabinecie rozmówcy. Na półkach od góry do dołu paryska „Kultura”. Minister z nieskrywaną dumą wyznał, że od lat czytywał „Kulturę”, dostawał ją z rozdzielnika.

Zakazane w Polsce pisma i książki wydawane na Zachodzie całkowicie legalnie sprowadzał do kraju Ośrodek Rozpowszechniania Wydawnictw Naukowych Polskiej Akademii Nauk i rozsyłał według rozdzielnika. Trafiały do dygnitarzy partyjnych i księgozbiorów uczelni działających przy KC PZPR (Instytut Marksizmu i Leninizmu oraz Akademia Nauk Społecznych). W 1982 r., w okresie stanu wojennego, uchwalono ustawę o ochronie tajemnicy państwowej i służbowej, zwaną ustawą Kiszczaka. Za ujawnianie informacji opatrzonych gryfem tajności, ale też kolportowanie i posiadanie tzw. bibuły i druków bezdebitowych (w tym paryskiej „Kultury”) groziło więzienie, a w przypadku zdrady stanu czy zbrodni szpiegostwa – nawet kara śmierci.

W III RP zachłysnęliśmy się wolnością. Nagle prawie wszystko stało się jawne. Kolejno znikały, nawet z jednostek wojskowych, tabliczki zakazujące fotografowania miejsc strategicznych. Prawo społeczeństwa do informacji zaspokajały wolne media. Przez kilka lat nie było tematów tabu, mówiono i pisano na każdy temat. Obalano mury pilnie strzeżonych tajemnic. Dzisiaj niektórzy uważają, że tylko wtedy, w pierwszych latach po Okrągłym Stole, w Polsce istniało społeczeństwo prawdziwie otwarte. Paradoks chciał, że o tym, co ma być tajne, wciąż wówczas decydowała regulacja z 1982 r.

Wolny obieg informacji w pierwszych latach III RP był jednak w dużym stopniu iluzją. Pojawiły się tzw. przecieki, czyli, jak żartowano, kwity, które wybrani dziennikarze znajdowali na wycieraczkach. Jak świat światem, służby specjalne zawsze sterowały sektorem tajemnic, dyktowały warunki gry. Dzisiaj już wiemy, że w tamtych latach to służby podrzucały mediom nowinki (np. sprawa majątku po PZPR, związki Waldemara Pawlaka z firmą komputerową czy sensacje na temat Olina, Kata i Minima – pod którymi to pseudonimami mieli się kryć prowadzący działalność agenturalną znani politycy).

Od początku lat 90. trwały prace nad nową ustawą. Według Ryszarda Taradejny, nie chodziło nawet o jakieś rewolucyjne zmiany w obowiązującej wówczas ustawie Kiszczaka, ale o szybkie uchwalenie nowego aktu już z pieczątką demokratycznego Sejmu. Prokuratorom było przecież niezręcznie ścigać źródła tzw. przecieków, powołując się na akt prawny ze stanu wojennego.

W 1994 r. Sejm uchwalił ustawę przygotowaną w kierowanym przez Andrzeja Milczanowskiego resorcie spraw wewnętrznych, ale zawetował ją Senat, głównie głosami senatorów z SLD, którzy obawiali się, że prezydent Lech Wałęsa i tak zgłosi weto. Ustawie towarzyszyła bowiem legenda zamordystycznej w stosunku do dziennikarzy. – W porównaniu z uchwaloną później była wręcz łagodna – mówi Ryszard Taradejna.

Za rządu premiera Włodzimierza Cimoszewicza znowelizowano ustawę Kiszczaka. Powodem był zbliżający się termin przystąpienia Polski do NATO i konieczność unormowania procedur obiegu informacji zgodnie ze standardami Paktu Północnoatlantyckiego. Ale ówczesne służby specjalne (UOP i WSI) nie były z tej wersji prawa o tajemnicach zadowolone. W 1999 r. kolejny Sejm uchwalił więc całkowicie nową ustawę o ochronie informacji niejawnych, już zgodną z ich oczekiwaniami.

Ustawa dla służb

W ustawie z 1999 r. służby specjalne dostały potężne uprawnienia. Funkcjonariusze UOP (teraz ABW) i WSI (teraz SKW) mogli wkraczać do wszystkich instytucji centralnych oraz samorządowych, aby kontrolować stan zabezpieczenia informacji niejawnych. Definicje tajemnic państwowych i służbowych niebywale rozbudowano. Wymieniono 29 rodzajów informacji, które mogły być oznaczane klauzulą „ściśle tajne”. Wśród nich takie, jak struktura, organizacja i funkcjonowanie systemu kierowania państwem na wypadek wojny, ale też centralny program mobilizacji gospodarki, przebieg i treść czynności z udziałem świadka koronnego, procedura bezpiecznej eksploatacji systemów i sieci teleinformatycznych. Za „tajne” uznano 59 rodzajów informacji.

Ustawa z 1999 r., delikatnie mówiąc, nie była doskonała. Wymagała ciągłych poprawek. W ciągu ostatnich 10 lat dokonano ponad 20 nowelizacji jej przepisów. Wszystkie, rzecz jasna, pod pełną kontrolą służb specjalnych. W 2005 r., pod koniec rządów SLD, do Sejmu wpłynęła kolejna nowelizacja uznana przez posłów za zbyt zaostrzającą i tak twarde dotychczasowe zapisy. Mówiąc w skrócie, przewidywała ona, że tajne będzie wszystko, co urzędnik uzna za tajne. Sejm poprawił projekt rządowy: tajemnicę państwową może stanowić coś, co zagraża dobrom ściśle określonym. W Senacie ten przepis pozostawiono. Oprotestowano inny, o definicji tajemnicy służbowej. Pozostała stara wersja, wygodna dla ABW, że należy ochraniać interes jednostek organizacyjnych i wszystko w tym zakresie jest objęte tajemnicą służbową.

Tymczasem według art. 61 Konstytucji RP obywatel ma prawo do uzyskiwania informacji o działaniach wszelkich instytucji, urzędów i jednostek organizacyjnych (czytaj: również policji, wojska i służb specjalnych) korzystających z majątku Skarbu Państwa, a ograniczyć to prawo można wyłącznie ze względu na ochronę praw innych osób oraz „ochronę porządku publicznego, bezpieczeństwa lub ważnego interesu gospodarczego państwa”. – Wynika z tego jasno, że nie każdy interes instytucji podlega ochronie – komentuje Ryszard Taradejna.

Według innego z naszych rozmówców, emerytowanego funkcjonariusza ABW, sprawa nowelizacji ustawy o ochronie informacji niejawnych z 2005 r. była świetnie przeprowadzoną kombinacją operacyjną wykonaną przez tajne służby. Najpierw odwrócono uwagę legislatorów, wprowadzając propozycję nie do przyjęcia (o utajnianiu według widzimisię urzędnika), a potem przemycono inny przepis, daleko bardziej korzystny z punktu widzenia ABW i WSI (potem SKW).

Mniej poufnych, więcej tajnych

Od 1 stycznia 2011 r. wejdzie w życie całkowicie nowa ustawa o ochronie informacji niejawnych, podpisana przez prezydenta Bronisława Komorowskiego w sierpniu. Według jej twórców, korzystna z budżetowego punktu widzenia, bo obniżająca koszty. – Uznaliśmy, że nie ma powodu, aby wszystkie informacje chronić w kancelariach tajnych – mówi zastrzegający anonimowość (tajność) urzędnik z Kancelarii Prezesa Rady Ministrów. Za punkt wyjścia przyjęto wyliczenie, że jeżeli ochrona informacji jest droższa niż szkody, jakie może spowodować jej ujawnienie, to należy przestać ją chronić.

Zgodnie z nową ustawą znikną pojęcia tajemnica państwowa i służbowa, pozostaną jedynie dotychczasowe klauzule! Urzędnicy wytwarzający dokumenty z klauzulą „zastrzeżone” nie będą już musieli przechodzić postępowania sprawdzającego, co zmniejszy wydatki.

Ale w myśl zasady, że coś za coś, znika z ustawy katalog informacji, które mogą stanowić wiedzę tajną i ściśle tajną. Można więc każdą informację zastrzec i opatrzyć klauzulą tajności bez tłumaczenia dlaczego. Jak mówi Jan Bryłowski, wiceprezes Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Menedżerów Bezpieczeństwa, wprowadzono jednak istotne zabezpieczenie przed nadmiernym utajnianiem. – Każdy, kto uważa, że status tajności łamie jego prawo do informacji, będzie mógł zaskarżyć taką klauzulę. Do tej pory takiej możliwości nie było – tłumaczy. – Intencją ustawodawcy było ograniczenie informacji klauzulowanych i skupienie się na rzeczywistych zagrożeniach dla obronności i bezpieczeństwa państwa.

Ryszard Taradejna dostrzega jednak nieprecyzyjne zapisy w wielu punktach nowej ustawy. – Na przykład definicja informacji niejawnych, która mówi, że tajemnicą jest wszystko, czego nieuprawnione ujawnienie spowodowałoby albo mogłoby spowodować szkody dla RP – cytuje.

Ustawodawca nie powinien formułować hipotez, że coś mogłoby narazić bliżej nieokreślony interes państwa, spowodować szkody, on musi wiedzieć, co takie szkody spowoduje. – Czy ujawnienie, że w Szymanach lądowały samoloty CIA z talibami na pokładzie, szkodzi interesom Polski? – pyta Taradejna. – Według rozszerzonej interpretacji tak, bo może narazić nasz kraj na gniew terrorystów, ale co zrobić z faktem, gdyby one rzeczywiście lądowały i przy okazji łamały obowiązujące w Polsce prawo?

Przepisy o ochronie informacji niejawnych – czy to w dotychczasowej ustawie, czy też tej, która zacznie obowiązywać za dwa miesiące – są skomplikowane i budzą wątpliwości. Jak na przykład interpretować przepis o utajnianiu informacji, które mogą narażać na szwank sojusze obronne Polski? Czy rozpowszechnienie wiadomości o tym, że zaopatrzeniowcy naszej armii dokonywali malwersacji podczas wojny w Iraku, grozi załamaniem sojuszu z armią USA, czy jest jedynie informacją kryminalną? Natura nie znosi próżni. Skoro są wątpliwości, to muszą pojawić się fachowcy od ich rozwiewania.

Droga armia pełnomocników

Powstał cały przemysł produkujący przeróżne tajemnice, przepisy o ich ochronie i szkolący specjalistów od ochrony. Każdy urzędnik instytucji publicznych, a także prywatnych realizujących kontrakty dla organizacji państwowych, takich jak wojsko czy policja (np. z firmy produkującej buty dla wojska lub podkoszulki dla straży granicznej), podlega procedurze sprawdzenia. Należy przejść postępowanie sprawdzające, aby uzyskać uprawnienia dostępu do tajemnic, zwane poświadczeniem bezpieczeństwa. Za przeprowadzenie tych postępowań i wydawanie certyfikatów bezpieczeństwa ABW i SKW pobierają opłaty.

Twórcy ustawy z 1999 r. sami prowadzili postępowania sprawdzające i szkolenia, rzecz jasna nie za darmo – mówi jeden z byłych rzeczników prasowych policji. – Roboty im nie brakowało. Proszę sobie wyobrazić, przez tę maszynkę trzeba było w szybkim tempie przepuścić prawie 100 tys. policjantów.

Powstała nowa profesja – pełnomocnik ds. ochrony informacji niejawnych. Każdy urząd państwowy, służby mundurowe i nawet instytucje, choćby ocierające się o sprawy z katalogu niejawnych, muszą zatrudniać pełnomocników i tworzyć kancelarie tajne. – Kiedyś obowiązkowi byli spece od BHP w każdej firmie, teraz doszli pełnomocnicy ds. informacji niejawnych – mówi prezes jednej z firm kooperujących z wojskiem. Utrzymywanie pełnomocnika i kancelarii tajnej szacuje na ponad 100 tys. zł rocznie. – Płacę, bo muszę, ustawa tak nakazuje – żali się.

Także wszystkie prokuratury, sądy, urzędy wojewódzkie i nawet instytucje samorządowe (starostwa i prawie 2,5 tys. urzędów gminnych) utrzymują kancelarie tajne i własnych pełnomocników przeszkolonych przez ABW, a w instytucjach związanych z obronnością – przez SKW. Pełnomocnicy mają stały obowiązek współpracy ze służbami specjalnymi. Aby przejść przeszkolenie i uzyskać stosowny certyfikat, muszą wypełnić specjalną ankietę i ujawnić informacje, które są ich tajemnicą: jakie mają nałogi, gdzie mieszkają i na co leczą się oni sami oraz ich żony (mężowie), partnerki życiowe (partnerzy), rodzice i dzieci, gdzie i kiedy wyjeżdżali za granicę, czy obce wywiady próbowały ich werbować (w ankiecie trzeba tylko taki fakt potwierdzić lub mu zaprzeczyć, szczegóły należy podać funkcjonariuszowi ABW lub SKW podczas rozmowy). Część z potężnej armii chroniącej obieg informacji ma za sobą pracę w służbach czy to cywilnych, czy wojskowych. Pensja pełnomocnika świetnie uzupełnia świadczenia emerytalne nabyte za pracę w UOP czy WSI.

Na rynku szkoleń dla specjalistów od ochrony informacji pojawiło się Krajowe Stowarzyszenie Ochrony Informacji Niejawnych (KSOIN) – przedsięwzięcie całkowicie prywatne. Organizuje kursy dla kierowników kancelarii tajnych, administratorów bezpieczeństwa informacji czy audytorów systemów zarządzania bezpieczeństwem informacji. Zwołują też sympozja i konferencje poświęcone tajemnicom. Na nieco mniejszą skalę działa konkurencyjne Ogólnopolskie Stowarzyszenie Menedżerów Bezpieczeństwa, zajmujące się certyfikatami bezpieczeństwa przemysłowego.

Bez prawa do obrony

System chroniący sprawy niejawne z założenia ma bronić interesów Polski oraz każdego z jej obywateli. Tymczasem stał się murem oddzielającym Polaków od informacji. Prawo obywatela do tzw. informacji publicznej normuje Konstytucja RP i specjalna ustawa, ale obie wyraźnie przegrywają w konkurencji z tą, która to prawo ogranicza.

Najboleśniej odczuwają ten stan rzeczy osoby mające kontakt z organami ścigania i wymiarem sprawiedliwości. Tymczasowo aresztowani i ich adwokaci nie mają pełnego wglądu do materiałów dowodowych, co powoduje, że nie mogą skutecznie argumentować podczas tzw. spraw aresztowych. Zdarzają się częściowo utajnione uzasadnienia wyroków. Tomasz R. został skazany m.in. na podstawie zeznań świadka incognito. Sąd utajnił uzasadnienie w części dotyczącej tych zeznań. Na szczęście dla skazanego w maju 2006 r. Sąd Najwyższy w procesie kasacyjnym orzekł, że sąd niższej instancji miał prawo do „zachowania w tajemnicy okoliczności umożliwiających ujawnienie tożsamości świadka”, ale nie miał prawa utajniać nic ponadto, bo w ten sposób uniemożliwił obwinionemu skuteczną obronę.

Utajnia się nawet zwykłe postępowania administracyjne, jeżeli decyzje podejmowane są na podstawie informacji niejawnych. Ofiarą takiego postępowania stał się mieszkający w Polsce obywatel Libii Anwar S., który starał się o prawo stałego pobytu. Wojewoda rozpatrujący jego wniosek zwrócił się do ABW o opinię. Po jej uzyskaniu odmówił Libijczykowi. Opinia ABW, jak zawsze w takich przypadkach, nosiła klauzulę „poufne”, Anwar S. nie miał certyfikatu dostępu do informacji niejawnych, więc nie mógł zapoznać się z jej treścią. Wojewódzki Sąd Administracyjny w Warszawie oddalił jego skargę.

Służby specjalne korzystają w Polsce ze specjalnych praw. Wszystko, co czynią, nosi klauzulę tajności. Od dwóch lat Helsińska Fundacja Praw Człowieka toczy heroiczny bój o odtajnienie statystki dotyczącej stosowanych w Polsce podsłuchów. – Wystąpiliśmy w tej sprawie do szefów wszystkich służb w Polsce. Odmówili, zasłaniając się klauzulami tajności – mówi Artur Pietryka z Fundacji. Skargę HFPC na odmowę informacji ze strony CBA oddalił Wojewódzki Sąd Administracyjny. Dopiero NSA uznał 1 października 2010 r., że skarga jest zasadna i nakazał jej ponowne rozpatrzenie. Helsińska Fundacja zaczęła dobijać się prawdy w sprawie podsłuchów po sejmowym wystąpieniu w 2008 r. ówczesnego ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ćwiąkalskiego. Minister na tajnym posiedzeniu poinformował Sejm o statystykach dotyczących podsłuchów. Fundacja uznała, że ta wiedza powinna trafić nie tylko do posłów, ale też do całej opinii publicznej.

Billingi jawne, podsłuchy tajne

Podsłuchy i inwigilacja to tematy wyjątkowo na czasie. Niedawno „Gazeta Wyborcza” ujawniła, że służby specjalne w latach 2005–07 inwigilowały 10 dziennikarzy (w tym niżej podpisanego). Prokuratura z Zielonej Góry umorzyła śledztwo w sprawie przekroczenia uprawnień przez służby specjalne, bo nie stwierdziła przestępstwa, ale uzasadnienie utajniła. Z 11 tomów akt tylko trzy były jawne, bo dotyczyły billingów. W pozostałych ośmiu tajnych tomach prawdopodobnie kryją się tajemnice daleko bardziej intrygujące, bo dotyczące podsłuchiwanych rozmów dziennikarzy.

Nie ma zakazu uzyskiwania billingów jakiejkolwiek osoby – tłumaczy w rozmowie z dziennikarzem Polityki prokurator generalny Andrzej Seremet. Pobranie billingu, czyli informacji, z jakimi numerami telefonów łączył się inwigilowany, nie wymaga zgody sądu ani nawet prokuratora. Andrzej Seremet przyznaje, że tę kwestię należy uregulować prawnie, bo stan na dzisiaj pozwala służbom na zbyt wiele. W tym konkretnym przypadku mogą ustalić informatorów dziennikarskich bez stosowania skomplikowanych procedur.

W 2002 r. Sąd Najwyższy podjął uchwałę, w której wskazał, że na podstawie art. 180, par. 3 kodeksu postępowania karnego istnieje bezwzględny zakaz zwalniania dziennikarza od obowiązku zachowania w tajemnicy m.in. danych osób udzielających mu informacji, o ile te osoby zastrzegły swoje dane. Nie może dziennikarza zwolnić z tego obowiązku ani prokurator, ani nawet sąd.

Określenie o zwalnianiu dziennikarza z takiego obowiązku to czysty eufemizm, w gruncie rzeczy gra idzie o zmuszanie go do ujawnienia źródeł. Jak dowodzi sprawa billingowa, zakaz łatwo można obejść i dopaść informatora. Dzięki billingom dopadnięto Piotra K., byłego ministra w kancelarii prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Jest on podejrzany o ujawnienie dziennikarzom tajnego raportu ABW z wizyty prezydenta w Gruzji (kiedy nieznany sprawca oddał strzał w pobliżu kolumny samochodów z Lechem Kaczyńskim). Za dowód posłużył billing potwierdzający, że Piotr K. łączył się z dziennikarzami, którzy opisali w swojej gazecie ten raport.

Z raportu zresztą nic ciekawego nie wynikało, opinia publiczna i tak wiedziała o wydarzeniu w Gruzji z relacji reporterów, którzy byli na miejscu. Ale ABW zabolało, że chociaż nadała dokumentowi klauzulę tajności, ktoś poważył się go ujawnić.

Kłopoty z klauzulami tajności mają nawet sejmowe komisje śledcze. Komisja pod przewodnictwem Ryszarda Kalisza (w sprawie okoliczności śmierci Barbary Blidy) z częścią materiałów zapoznaje się w kancelarii tajnej łódzkiej prokuratury. W raporcie końcowym ta wiedza nie będzie wykorzystana albo zostanie ukryta w tajnej części raportu. Łódzka prokuratura niektóre zeznania utajnia, inne zaś czyni jawnymi – według subiektywnych kryteriów. Nie wiadomo, według jakiego klucza jawny jest zapis konfrontacji między świadkami Januszem Kaczmarkiem a Konradem Kornatowskim, a tajny między tym samym Kaczmarkiem a Zbigniewem Ziobrą. – Prokurator nie nadaje klauzuli uznaniowo, musi znaleźć podstawę w przepisach – uważa Andrzej Seremet. – Rozumiem obawy, że klauzule tajności ograniczają prawo do informacji, ale to nie prokuratura może tę sytuację zmienić.

Bez wątpienia nic nie zmieni nowa ustawa o informacjach niejawnych. W gąszczu przepisów łatwo się pogubić. Doświadczył tego nawet minister sprawiedliwości Krzysztof Kwiatkowski, kiedy przez nieświadomość odsłuchał w krakowskim Instytucie Ekspertyz Sądowych fragmentu nagrania z czarnej skrzynki Tupolewa, który rozbił się w Smoleńsku. Grozi mu teraz zarzut złamania tajemnicy prokuratorskiej i uczestnictwa w przecieku ze śledztwa. Tymczasem w kierowanym przez niego resorcie trwają prace nad zmianą przepisów karnych dotyczących niepowołanego ujawniania informacji służbowych. Karane miałyby być wyłącznie przypadki, kiedy takie ujawnienie wyrządziłoby rzeczywiste szkody.

Obywatele domagając się prawa do informacji są w gorszej sytuacji niż minister. Natrafiają na mur nie do przebicia. Tu klauzula, tam zakaz, gdzie indziej interpretacja przepisu – prawdziwy labirynt. I dręcząca świadomość, że utajnia się wszystko, nawet informacje bez znaczenia. Co prawda decyzje o gryfach tajności będzie można zaskarżać, ale efekt da się przewidzieć, bo badać te skargi będą ABW i SKW, czyli twórcy i strażnicy systemu.

Polityka 45.2010 (2781) z dnia 06.11.2010; Raport; s. 34
Oryginalny tytuł tekstu: "Gęba na kłódkę"
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną